Rozdział 34

5.5K 370 145
                                    

Miarą dojrzałości jest życiowe doświadczenie.
Jest nią także pokora dla samego życia, odpowiedzialność za swoje czyny, wyciąganie odpowiednich wniosków, ich akceptacja oraz dokonywanie wyborów, które ukazują kim tak naprawdę jesteśmy.

***

Tego dnia, część uczniów ostatnich klas opuściła jedne z zajęć, na których nauczyciele prowadzili rozmowy dotyczące ich planów na przyszłość, chcąc chociaż minimalnie przygotować swoich podopiecznych na to, co może ich czekać, gdy wkroczą na ścieżkę ku dorosłości.

Ale czym jest omawianie każdego świadomie wybranego przez siebie zajęcia, które tak czy inaczej będzie trzeba wykonywać przez większość życia, od walki o dobro ludzi, których kochamy?

Jednym z olewających spotkanie z nauczycielami był Ron, który biegł, jakby od tego zależało jego życie.
Przemierzał piętra w poszukiwaniu dwóch z czterech najważniejszych kobiet w jego życiu.

Były nimi jego najlepsza przyjaciółka Hermiona oraz rodzona siostra Ginny, które po powrocie kręconowłosej do zamku, rozpłynęły się w powietrzu.

O matkę się nie bał, a numer cztery zarezerwował dla przyszłej wybranki swego serca.

Chłopak martwił się o nie.
Odkąd ślizgoni powiedzieli o wszystkim jemu i Ginny, był pełen niepokoju.

Jego siostra miała za złe Diabłowi i Pansy, że tak długo milczeli, co skutkowało między nimi kłótnią, a Hermiona po powrocie nie wyglądała najlepiej.
W sumie to wcale jej się nie dziwił.
Dziewczyna ostatnio nie miała łatwego życia, przez co bardzo jej współczuł.

Minęło kilka godzin, odkąd odkrył, że nie ma ich w pokoju, na dodatek Harry też gdzieś przepadł bez słowa.

Zdesperowany udał się do ślizgonów, którzy nie mieli pojęcia, gdzie owa trójka się znajduje i zaniepokojeni zniknięciem gryfonów, również zaczęli ich szukać.

Biegnął ze skupieniem w oczach, rozglądając się dookoła, niczym łowca.
Jego zmysły niestety nie były aż tak wyostrzone jak myślał, gdyż przez swoje dyszenie nie usłyszał dobiegajacych z za zakrętu szybkich kroków, co skutkowało bolesnym zderzeniem z wysokim, czarnoskórym chłopakiem.

- Kurwa, uważaj! - krzyknął trzymający się za brodę Zabini, który po chwili powoli zaczął podnosić się z twardego marmuru.

Gdy stanął na nogi, spojrzał na wciąż siedzącego na podłodze Rona, który zasłaniał rękami swoją twarz.

- Dobrze się czujesz...? - spytał go niepewnie, gdyż nie wiedział, czy brat jego ukochanej się śmieje, czy też płacze.

- A jak myślisz?! Podbiłeś mi oko! Na dodatek to drugie! - pokazał mu powiekę, która momentalnie zaczęła puchnąć.
- Pierwsze Ginny, a teraz ty! Będę wyglądał jak jakiś szop... - dodał głosem pełnym bólu.

- Nie wiem co gorsze, rudy szop czy łasic - Diabeł zaśmiał się huralnie widząc go w tym stanie.

Ledwo powstrzymywał łzy, które z rozbawienia napłynęły mu do oczu.

- Szkoda, że ci nim zębów nie wybiłem!

Blaise nagle spoważniał.

- Mało brakowało! Masz łeb jak kamień - odpowiedział mu z wyrzutem.

Ron wreszcie zdecydował się podnieść z ziemi.

- Nigdzie ich nie ma... to nie możliwe, by nagle rozpłynęli się w powietrzu - rudowłosy otrzepał dłonią tył swoich spodni.

Twój Cień { Dramione }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz