W wtorkowy dzień odbył się pogrzeb Alberta Johansena. W kościele na mszy znalazła się cała rodzina i najbliższe towarzystwo stratnego małżeństwa. Hrabina, ukryta pośród zaproszonymi ludźmi na tyle prezentowała sobą swoją niezłomną naturę i piękno. Nawet w smutnej czerni wyglądała jak czarny łabędź z gracją prezentujący swoje opierzone ciało. Obok niej nieodłączna Aysel, również okryta żałobnym kolorem.
Gdy szła w depresyjnym orszaku za trumną z chłopcem słyszała ciche rozmowy, wspomnienia Alberta oraz płacze. Z nią jednak nikt nie zamienił słowa podczas wyprawy na cmentarz. Ani Aysel, ani ktokolwiek idący nieopodal.
Na cmentarzu dokończono cały proces pogrzebowy. Johansen'owie poprosili ją, aby złożyła ostatnie pożegnanie z chłopcem. Uczyniła jak kazali. Wyszła na przód, wzięła garść ziemi do dłoni.
- Miłych snów, Albercie - po tych słowach rzuciła ziemię do dołu z trumną. Otrzepała dłonie i włożyła na nie rękawiczki.
- Dziękuję, hrabino - powiedział starszy z braci.
- Nie dziękuj. Nie czuję się usatysfakcjonowana końcem tej misji. Tkwi we mnie dusza profesjonalisty, tak też chciałam uratować chłopców, ale skończyli w dołach za wcześnie - odpowiedziała odchodząc od nich i nie pozwalając na przedłużanie rozmowy. Jej służąca towarzyszyła jej do samego końca modlących się wokół ludzi.
Na pogrzebie był obecny Undertaker. Jako ten, który zajmował się trumną i tą ciemniejszą stroną pracy grabarza oczywiście że mógł być nieobecny na ceremonii. Po wypatrzeniu wśród ludzi hrabiny cały czas znajdował się obok niej co jakiś czas rozmawiając z nią.
Ludzie zaczęli się rozchodzić. Rodzina chłopca pożegnała się z Maribel i jej dwójką towarzyszy, którzy odmówili delikatnie wizyty w ich dworze. Kiedy zostali już samo na cmentarzu hrabina zwróciła się do swojej służącej z uprzejmym tonem i uśmiechem.
- Aysel, zostawisz nas samych? - spytała ją.
- Oczywiście, hrabino! - drgnęła nerwowo upadła anielica i nerwowo odeszła od nich w stronę bramy wejściowej gdzie za nią całkiem blisko stała karoca. Podjechała tutaj niedawno gdy zbliżał się koniec pogrzebu.
Delikatny wiatr towarzyszył Maribel i Undertaker'owi, gdy tak stali nieopodal świeżego nagrobka pod którym spoczywał Albert.
- Kiedyś powiedziałeś, abym zaufała swojemu własnemu szaleństwu - zaczęła rozmowę. Uchyliła nieco powieki, aby blade oczy poczuły odrobinę powietrza zanim znowu je zamknie za kurtyną rzęs. Żniwiarz patrzył na nią z zainteresowaniem.
- Mówię wiele rzeczy, ale ta brzmi jakbym faktycznie coś takiego powiedział - odpowiedział z uśmiechem.
- Kiedyś istnienie demonów czy aniołów na ziemi było dla mnie czystym szaleństwem. Ojciec miał w zwyczaju opowiadać historie o dziwnych bogach, którzy pomagają śmierci w pracy nad ludzkimi duszami - uśmiechnęła się melancholijnie na wspomnienia swojego rodzica oraz jego opowiadań, które przyjmowała jako dziecko z wielką niechęcią. - Kiedy na dobre znalazłam się w gronie Mrocznych Arystokratów i dawałeś mi wskazówki co do twojej tożsamości. Zaufałam szaleństwu i dzięki temu zdołałam lepiej zrozumieć największe zagadki ludzkości.
- Pamiętam ile śmiechu miałem, gdy pełna zdecydowania i ekscytacji powiedziałaś że jestem Bogiem Śmierci. Wyglądałaś komicznie, moja hrabino - zachichotał pod nosem. - Prawie umarłem ze śmiechu.
- Och, nie wątpię - stwierdziła z rozbawieniem. - I teraz mogę powiedzieć, że historia się powtarza. Znowu zamierzam zaufać szaleństwu - odwróciła się przodem do Undertaker'a. Stojąc tak dumnie i z determinacją wyznała swoje zamiary. - Mam odpowiedź na twoją propozycję, Undertakerze. Chcę użyczyć ci mojej pomocy w opiece nad Ciel'em Phantomhivem.
CZYTASZ
Lalkarz Królowej
Fanfiction"Jestem wszędzie i nigdzie. Widzę wszystko i nic. Wiem o tobie dużo i mało. Pociągam za sznurki przy twoich nadgarstkach a ty nic nie widzisz i nie czujesz. Nazywasz mnie ślepym człowiekiem a mimo to to ty nie widzisz sznurków. Nie widzisz mimo...