29. Pomocna dłoń

108 9 71
                                    

Poranek dwudziestego siódmego grudnia powitał Lubaczów urokliwie zaśnieżonymi ulicami oraz mroźnym powietrzem. Niebo powoli oczyszczało się z chmur po całonocnych opadach, ale Tosia, wyglądając za okno, nie mogła dostrzec wschodzącego słońca. W zamian przed oczami miała obleczony jeszcze w całkowitą ciemność wiekowy las.

Ziewnęła przeciągle, nim wplotła palce we włosy i nieco je przeczesała. Nie wiedziała jeszcze, w jak złym stanie są po praktycznie nieprzespanej, za to przepłakanej niemal w całości nocy, ale chyba póki co nie chciała wiedzieć. Na służbę i tak musiała związać je w kitkę, a więc nie miało znaczenia, jak prezentowały się rozpuszczone.

Podniosła spojrzenie z powrotem na niebo. Tegoroczne Boże Narodzenie było najokropniejszym, jakie miała okazję przeżyć. Przy wigilijnym stole zabrakło rodziców i choć dziadkowie naprawdę dali z siebie wszystko, by zapewnić czwórce wnucząt choć namiastkę normalności, pustka wciąż była boleśnie odczuwalna. Z tego też powodu Węcińska przez ostatnie dni przypominała cień samej siebie. Ubiegłej nocy nie zmrużyła oka. Przepłakała kilka godzin pozostałych do świtu tylko po to, by teraz stanąć przed okienną szybą, spojrzeć na piękny świat po drugiej stronie i ciężko odetchnąć. To piękno przestało już cieszyć jej zmarniałe serce.

Odwróciła się na pięcie w kierunku otwartych drzwi. W progu stał Orfi, który wbijał w nią nieco zmartwione psie spojrzenie. Zaraz za nim do pokoju próbowała wcisnąć się Rawka, jednak większy owczarek skutecznie blokował jej drogę.

Tosia roześmiała się, gdy jej suczka pisnęła zdenerwowana i nieco mocniej trąciła kompana pyskiem. Orfi obejrzał się na nią, po czym posłusznie przeszedł kilka kroków do przodu, umożliwiając Rawce wejście. Nie minęła nawet sekunda, a Węcińska mogła poczuć na swoich udach dwie wielkie psie łapy. Położyła dłoń na głowie suczki, zmierzwiła sierść dłonią, a potem jedną krótką komendą nakazała jej zejść. Posłuchała, dzięki czemu już po chwili przed kobietą siedziały nieruchomo jej dwa psy. Z uśmiechem wyminęła je, odnalazła w szafie ubrania potrzebne na służbę i skierowała kroki do łazienki. Po prysznicu oraz ubraniu się doszła do wniosku, że nie ma dziś apetytu, dlatego na śniadanie wypije jedynie mocną herbatę. Jak pomyślała, tak zrobiła, a później nie zostało jej nic innego, jak tylko zacząć przygotowywać się na służbę.

Sprawnie skompletowała pas, który niedługo później zapięła na biodrach. Sprawdziła broń, umocowała ją w kaburze, do ładownicy włożyła zapasowy magazynek, w kieszeni tuż obok wylądowały zabezpieczone przed wypadnięciem kajdanki, a za nimi gaz pieprzowy w oddzielnej kieszonce. Blachę powiesiła sobie na szyi, zaraz jednak chowając ją pod kurtką, którą zapięła do samego końca. Zgarnęła z blatu w kuchni klucze do samochodu oraz te do domu, upewniła się, że psy mają jedzenie w miskach, przywołała je do siebie, ubrała buty i wyszła razem z owczarkami na zewnątrz. Wiedziała, że młodsza siostra wpuści je do środka, gdy tylko się obudzi, toteż bez obaw zostawiała Orfeusza i Rawkę na posesji. Wsiadając do samochodu błagała tylko, by dziś chociaż służba była dla niej łaskawa.

***

Na komendzie panowała idealna cisza. Sebastianowi nawet nie bardzo chciało się ją przerywać, mimo że towarzyszył mu Maks. Obaj byli okrutnie niewyspani, ale tak właśnie kończyły się głupie wyzwania, które lubili sobie rzucać. Tym razem poszło o to, który wygra więcej rozgrywek w strzelance. Spędzili przed komputerami praktycznie pół nocy, dodatkowo umilając sobie czas popijaniem alkoholu. Badanie alkomatem na odprawie wykazało, że obaj byli całkowicie trzeźwi, ale nieprzespana noc wyraźnie się na nich odznaczyła.

— Kurwa mać, jak mi się nie chce... — jęknął zachrypniętym głosem Maks.

— Ty to się może nie odzywaj, bo skrzypisz jak stare drzwi — burknął jego przyjaciel.

Czerwona różaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz