31. „Wrócić razem z pola walki"

121 9 83
                                    

Huta Złomy była niewielką wsią położoną między Dębinami a Łówczą. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, może poza urokliwym rezerwatem przyrody znajdującym się w lesie za zabudowaniami oraz odrestaurowaną leśniczówką. Ta właśnie leśniczówka, choć na co dzień zamknięta, tego wieczoru tętniła życiem. W środku znajdowało się kilku mężczyzn w średnim wieku, pracujących dla Lasów Państwowych. Świętowali oni podwójne urodziny, co wyjaśniało głośne pijackie krzyki i palące się do późnych godzin nocnych światło. Gdy na zewnątrz szalała śnieżyca, oni ogrzewani ciepłem wydobywającym się z kominka oraz alkoholem krążącym w żyłach bawili się w najlepsze. Punkt zwrotny wydarzeń nastąpił około godziny drugiej trzydzieści, kiedy dwóch najbardziej trzeźwych znajomych wyszło na zewnątrz drewnianego budyneczku, by zapalić. Stali teraz oparci o ścianę, wbijając spojrzenia w przysłonięty chmurami księżyc.

— Wiesz co? — mruknął niewyraźnie jeden z nich. — Idę się odlać do tej szopy, poczekaj na mnie.

Jego towarzysz jedynie kiwnął głową, pozwalając mężczyźnie się oddalić. Jeszcze przez chwilę mógł dostrzec jego sylwetkę. Zaraz potem pochłonął ją mrok, a dosłownie paręnaście sekund później dało się słyszeć głuchy dźwięk uderzenia połączony ze szpetnym przekleństwem.

— Kurwa mać!

Stojący przy drzwiach z papierosem w ręku komendant Straży Leśnej roześmiał się pijacko pod nosem.

— Co, Walduś, nie trafiłeś?!

Gdy nie spotkał się z żadną odpowiedzią, zmarszczył zaskoczony brwi.

— Waldek!

Cisza była jego jedyną odpowiedzią.

— Waldek, do chuja! — krzyknął jeszcze raz, wyciągnął z kieszeni spodni telefon, zapalił latarkę i chwiejnym krokiem zaczął iść w kierunku, w którym chwilę temu szedł jego towarzysz. — Co się, kurwa, nie odzywa... — urwał, gdy zobaczył kolegę klęczącego niemal bez tchu przy nagim ludzkim ciele ułożonym na drewnianej podłodze. — Co to jest...? — wyszeptał, podbiegając nieco bliżej.

Gdy stanął za plecami swojego kumpla, w pełni zdał sobie sprawę, dlaczego tamten milczał. Ziejące martwą pustką oczy trupa wbijały się prosto w nich, z rozchylonych, sinych ust ciekła strużka zakrzepłej na mrozie krwi. Poderżnięte gardło przyprawiało o mdłości. Komendant strażników leśnych cofnął się o krok w przerażeniu, by po sekundzie wybrać odpowiedni numer na ekranie telefonu i przyłożyć urządzenie do ucha. Ściskał je z całej siły, wsłuchując się w miarowe, przeciągłe sygnały.

— Numer alarmowy sto dwanaście, słucham?

Spokojny kobiecy głos w słuchawce jeszcze bardziej go otrzeźwił.

— P-proszę jak najszybciej wysłać służby... Znaleźliśmy martwą kobietę.

***

Tosia już niemal przysypiała nad dokumentami, kiedy ciszę w pokoju rozdarł dzwonek telefonu któregoś z nich. Podniosła wciąż jeszcze nieobecny wzrok na wszystkich członków grupy operacyjnej, szukając osoby, do której ktoś próbował się dodzwonić. Wreszcie udało jej się zlokalizować źródło niespodziewanego dźwięku, mające swój początek w telefonie Brodzkiego. Sebastian właśnie podnosił urządzenie, dzięki czemu melodia po chwili ustała, a cały pokój wypełnił się rozmową aspiranta z osobą po drugiej stronie. Przez pierwsze minuty policjant jedynie słuchał, potem kilka razy przytaknął, a ostatecznie rozłączył się. Jego wzrok padł najpierw na Tosię, później na Maksa.

— Maks i Tośka, zbierajcie się, mamy trupa na Hucie Złomy — westchnął jedynie ciężko.

Patrzyli na niego szeroko otwartymi oczyma, jakby jeszcze nie do końca chcieli wierzyć w to, co przed sekundą powiedział. Odwrócił od nich wzrok i postanowił zacząć się zbierać. Nie mieli czasu do stracenia, musieli pojawić się na miejscu jak najszybciej. Sprawnie ubrał kurtkę, schował do wewnętrznej kieszeni blachę, sprawdził mocowanie Walthera w kaburze, upewnił się, że ma wszystko, czego będzie potrzebować, i na powrót zerknął w kierunku przyjaciół.

Czerwona różaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz