4. 2/3 - Depresja i wymuszona miłość.

337 18 23
                                    

▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀
20 Listopada 2016, Stany Zjednoczone, Nowy Jork, Bronx, Pelham Bay Park
▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄

Bucky spacerował po parku w towarzystwie kobiety. Poznał ją pięć dni temu pod barem, została okradziona i sprawy potoczyły się tak, że spotkali się już trzeci raz.

Megan Doyle, ujmującą kobieta po trzydziestce o szerokim uśmiechu, radosnych brązowych oczach i krótkich, prostych brązowych włosach, uwydatnione kości dolnej szczęki i kształt brwi nadawały jej chłodnego wyglądu.

Para wolno szła rozmawiając, głównie to Megan ciągnęła za język milczącego James'a, który zmusił się do kolejnego spotkania z nadzieją, że to jakoś podniesie go na duchu.

— Powiesz mi coś więcej, o dziewczynie którą opłakujesz? — Zagaiła nawiązując do wcześniejszej wzmianki na temat żałoby po kimś bliskim.
— Była dla mnie jak siostra. — Buck nie miał ochoty na zwierzenia, więc na tym skończył.
— Jak zginęła? — Ciągnęła dalej.
— Możemy o tym nie rozmawiać?! — Warknął uciekając głową w drugą stronę.
— Możemy.

Megan wyraźnie zdiagnozowała u swojego bohatera depresję i nie potrzebny był tu specjalista.

— Nie pytałeś o moją pracę, ale i tak ci powiem... Pracuję na linji dla samobójców. Dzwonią tam osoby, które są pod ścianą zanim podejmą ostateczny krok. Często wystarczy porozmawiać z kimś kto cię wysłucha i powie, że jest z tego jeszcze wyjście. Codziennie odbieram dziesiątki takich telefonów. A ty... — Prychnęła łapiąc go za rękaw kurtki zimowej i odwróciła go do siebie stając w miejscu. — Jesteś naprawdę fajnym facetem, nie dlatego że mnie uratowałeś... Chociaż to też. — Uśmiechnęła się napinając czerwone od zimna policzki. — Masz dobre serce i nie musisz nic mówić, to po prostu widać. Ale siedzi w tobie coś co nie pozwala Ci się uśmiechać. — Przełknęła głośno ślinę. — Nie chcę któregoś dnia odebrać telefonu od ciebie.
— Nie będę dzwonił. — Zbył ją i ruszył dalej zostawiając kobietę w tyle.
— James! — Krzyknęła goniąc go. — Potrzebujesz pomocy, wsparcia. Znam kilku dobrych psychologów. — Zagrodziła mu drogę.
— Nie potrzebuje pomocy... Tylko SPOKOJU. — Podkreślił twardo na nią patrząc.
— Niepotrzebnie wyciągałam cię na to spotkanie... — Przygryzła dolną wargę i poklepała go po przedramieniu. — Zadzwoń jak będziesz chciał porozmawiać. Ja zawsze odbiorę... Chyba, że będę w pracy. Trzymaj się. — Dodała i poszła.

Bucky jeszcze długo włóczył się po parku bez celu. Myślał co powinien zrobić i co chciałaby żeby zrobił Stacy. Meg miała rację, musiał pogodzić się z jej śmiercią. Ale może jeszcze nie teraz.

▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀▀
Ten sam dzień, Wieczór, Stany Zjednoczone, Nowy Jork, Dom Barnes'a
▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄▄

W końcu, rozbrzmiał wyczekiwany dzwonek do drzwi. Buck rzucił się do nich oczekując gościa.

— Cześć. — Przywitał długonogą kobietę w drzwiach.
— Cześć. — Uśmiechnięła się niezręcznie.

Wprowadził ją do wnętrza. Biały korytarz otwarty na resztę domu. Przy drzwiach pod ścianą stała szafa z jasnego drewna, pufa, komoda, a nad nią lustro. Główne pomieszczenie to salono-kuchnia. Elegancka parterówka w nowoczesnym stylu.

— Malowanie? — Zapytała widząc dwa wiadra niebieskiej farby.

Stały nieotwarte pod jedną ze ścian salonu.

— Miałem malować... Ale jakoś nie mogę się do tego zabrać. — Brunet wyminął kobietę i wszedł do kuchni.
— Ładnie pachnie.

Megan usiadła na wysokim stołku przy wyspie kuchennej. Zaczęła zaczepiać miniaturowego cyprysika stojącego na szafce przy ścianie.

— Możesz go nie ruszać? To delikatna roślina. A ja nie mam ręki do kwiatów, więc ten to prawdziwy ewenement.
— Nie lubisz kwiatów? — Meg rozsiadła się wygodniej opierając swoją wyrazistą szczękę na wewnętrznej stronie dłoni.
— To one nie lubią mnie. — Prychnął gasząc płomień palnika. — Obiecałem komuś, że się nim zajmę. — Uciekł wzrokiem wyjmując talerze z szafki nad głową.
— Przyjaciółce?
— Nie, sobie.

Bucky przygotował dla nich spaghetti. Zaczynał otwierać się na Megan, choć i tak musiał kłamać. Brunet rozgrzał się po posiłku i zdjął z siebie rozpiętą już bluzę. Do tej pory ukrywał swoje bioniczne ramię. Kobieta skostniała na jego widok.

— C-co ci się stało? — Zająkneła się.

Buck zgiął protezę w łokciu i obrócił ją na wewnetrzą stronę patrząc jak metal równo się porusza.

— Długa historia. — Rzucił bez przejęcia.
— Mogę zobaczyć?
— Proszę. — Uśmiechnął się i usiadł na kanapie koło Meg.

Dziewczyna była bardzo zafascynowana. Dotykała, smryrała i przyglądała się temu jak proteza się zachowuje. Pierwszy raz w życiu widziała takie na żywo.

— Nie chcę być wścibska, czy się narzucać... Ale jak straciłeś rękę? I jak, skąd ją wziąłeś? — Zająkneła się nie wiedząc jak to ubrać w słowa.

Bucky uśmiechnął się i na szybko wymyślił kilka nowych kłamstw.

— Wypadek w Wietnamie. Uratowałem kolegów, kiedy do małego pomieszczenia wpadła rakieta wystrzelona z moździerza. Odłamki poraniły mnie i sprawiły, że musieli usunąć... — Pokiwał głową zaciskając usta w linię i spojrzał na lewą rękę z czymś w rodzaju szacunku. — Sporą część mojej ręki, właściwie prawie całą. Ale nie martw się... Już nie boli. — Barnes wziął swoją bluzę żeby znowu ją nałożyć.
— Nie musisz jej chować... — Meg zareagowała błyskawicznie powstrzymując go. — Nie przeszkadza mi.
— Nie wywołuje niepokoju... Albo obrzydzenia?
— Nie. Jest... Świetna. — Określiła entuzjastycznie.
— Nie myślałem, że którejkolwiek kobiecie będzie się podobać. — Zażartował.

Spędzili miły wieczór w swoim towarzystwie. Korzystając z okazji Megan zaczęła rozglądać się po domu. Za pierwszymi drzwiami była sypialnia - wyraźnie używana, z pięknym widokiem na plażę i rozbijające się fale. Za drugimi była naprawdę spora łazienka z dużą wanną narożnikową, z hydromasażem. Za trzecimi drzwiami była kolejna sypialnia.

⁂⁂⁂

Buck z gościem sączył półsłodkie wino. Dalej czuł się jakby dostał od losu kartę "wracasz na start".

— James... — Spojrzeli na siebie. — Zamknij ten rozdział, proszę cię. Już nie przywrócisz jej życia.
— Wiem. — Mruknął po czym przechylił kieliszek dopijając jego zawartość.
— W szafie są jej ubrania, w łazience kosmetyki.
— Nie przywiązywała do nich uwagi. — Odpowiedział.

Brunet wiedział, że te rzeczy to pozostałości po poprzedniej lokatorce. Życie Ruslanov mieściło się w podłużnej, granatowej torbie, schowanej pod łóżkiem.

— Pozbądź się ich. — Wyrwało go z zamyślenia.
— Nie ma opcji. — Odrzekł surowo. — Powinnaś już iść. — Wstał chcąc wyrzucić Meg za drzwi.

Podpita kobieta zdobyła się na odwagę i pocałowała Barnes'a. Nie bronił się. Pomyślał, że może znowu będzie szczęśliwy. Może jego bratnia dusza tym razem nie będzie, tylko przyjaciółką. Megan odessała się wolno i czekała na jakąkolwiek reakcję.

— Przepraszam... Ale chyba się w tobie zakochałam. — Wybąknęła patrząc w jego rozmarzone szare oczy.
— Ja w tobie chyba też. — Skłamał i przejął inicjatywę.

Odwzjajemnił pocałunek, o wiele namiętniej. Może tak ma być. Spędzili upojną noc w jego łóżku.

Collaboration: Chosen × ᴮᵘᶜᵏʸ ᴮᵃʳⁿᵉˢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz