Praca. Jeden wyraz, dwie sylaby, pięć liter. "Słowo jak każde inne" uzna ktoś. Wielu mu przytaknie, ale zapewne znaczna większość się z nim nie zgodzi. Gdy ludzie je słyszą w ich głowach natychmiast, z szybkością prądu płynącego w przewodach, pojawiają się synonimy, określenia. Nie zawsze miłe.
Zawód, pozycja, posada, harówka...
Każdy z nas będzie zmuszony podjęcia się roboty, o ile już tego nie robi. Jedni pracują, bo sprawia im to przyjemność, inni - bo muszą. "Pieniądze szczęścia nie dają", jednak paradoksalnie są nam potrzebne w nie mniejszym stopniu. Aby przetrwać w świecie trzeba mieć pieniądze, aby mieć pieniądze trzeba harować, a to nie zawsze jest lekkie i przyjemne. Często zmuszamy się do wielu wyrzeczeń i odbija się to na naszym samopoczuciu czy kontaktach z innymi ludźmi.
Nie każdy dostrzega, że praca nie oznacza tylko zarobku, praktycznie wyszarpniętego w pocie czoła po kilkunastu nieprzespanych nocach i kilkudziesięciu nadgodzinach. Tam gdzie jest ona są i inni ludzie. Mniej lub bardziej przez nas lubiani, ale to właśnie oni są twórcami tego pojęcia oraz jego fundamentem. To właśnie tam, w zakładzie, powstają nowe znajomości czy rozkwita przyjaźń. Oczywiście tam gdzie jest dobro jest również zło.
Katuski Yuri otrzymał błogosławieństwo od bogów przynajmniej w tej jednej kwestii za sprawą czego był jednym z tych ludzi, którzy pracowali w swoim zawodzie, a sam fach, mimo że nie przynosił kokosów, sprawiał mu przyjemność. Może i nie w takim samym stopniu co łyżwy te parę lat temu, ale Japończyk nie mógł narzekać, w końcu nadal mógł być blisko tego (a może kogo?) co kocha.
Yuri wszedł do fukuockiego oddziału japońskiej gazety sportowej "Asahi Shimbun", w której pracował. Przywitał się ze starszym mężczyzną, siedzącym w portierni, pokazując mu wejściówkę dla pracowników. Nie znał go zbyt dobrze, jednak obaj pałali do siebie sympatią i szacunkiem, a stróż był dla Katuskiego niczym przybrany dziadek - zawsze miło się uśmiechał i życzył miłego dnia, nawet jeśli jego własny był w rozsypce.
- A co Pan tu robi, Panie Katsuki, w wolnym dniu? - zagadnął wesoło staruszek.
- Przyszedłem do Kejija Ito aby pomóc mu w wyborze zdjęć do grudniowego wydania specjalnego, podsumowującego wydarzenia sportowe z listopada. - odparł Yuri z uśmiechem.
- Ah no tak. Zapomniałem, że pod koniec miesiąca zawsze macie więcej roboty. W takim razie nie zatrzymuje i życzę powodzenia w doborze zdjęć. - odpowiedział stróż.
- Dziękuję. Miłego dnia! - życzył młody mężczyzna, kierując się w stronę windy.
- Wzajemnie! - usłyszał odpowiedz brunet zanim drzwi zdążyły się zamknąć.
Stał pośrodku metalowego pudła i czekał aż winda dotrze na odpowiednie piętro. W końcu dźwig stanął, a melodyjka i głos lektora uświadomiły Japończyka, że dotarł na miejsce. Drzwi nie zdążyły rozsunąć się do końca, a brunet już był po ich drugiej stronie i szedł w stronę jednej z sal konferencyjnych, gdzie umówił się ze swoim znajomym. Po drodze minął sekretariat, w którym przez otwarte drzwi zauważył Kou Watanabe. Starsza od niego o rok, o długich przefarbowanych na rudo włosach, kobieta pomachała do Yuriego z szerokim uśmiechem na ustach. Ten odwzajemnił gest i poszedł dalej.
Wszedł bez pukania do odpowiedniego pomieszczenia. Ściany pokryte białą i brzoskwiniową farbą i szklany stół, zajmujący centralną część pomieszczenia, przy którym na miękkich fotelach może usiąść około dziesięć osób. Na ścianie równoległej do tej, na której zostały zamontowane drzwi, wisiał na oko pięćdziesięcio calowy telewizor, a pod nim stała mała szafka. Z tego co Yuri się orientował stał w niej laptop, czajnik i zestaw kubków. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc Katsuki podszedł do jednego z foteli mniej więcej w połowie stołu i usiadł, tak aby widzieć osoby wchodzące do środka.
CZYTASZ
A może zdjęcie? [Vctuuri]
FanfictionOsiemnastoletni Katsuki Yuri musiał porzucić swoje marzenie spotkania się ze swoim idolem - Viktorem Nikiforovem - na jednym lodzie i zawalczeniu przeciwko niemu na światowym poziomie. Po sześciu latach Katsuki wraca na zawody, jednak nie jako zawod...