Czarny kostium lśnił w świetle księżyca na bezchmurnym niebie. Noc była nadzwyczajnie jasna, pogodna, dziwnie spokojna, jakby wszystko ustało w miejscu daleko od zgiełku życia. Michelle przypatrywała się superbohaterowi z szeroko otwartymi oczyma oraz otwartymi ustami. Co prawda nie pierwszy raz widziała kogoś o niesamowitych zdolnościach, gdyż Nowy Jork sławił się ów nadludzkimi postaciami, ale świadomość, iż jednym z nich jest ten, kogo bardzo dobrze zna, ufa, była niewyobrażalnie frustrująca i kołująca. Ten Peter Parker, który pierwszy raz od lat postawił się Flashowi Thompsonowi, ten Peter Parker, który bał się odpowiedzieć na jej pytanie o ulubiony przedmiot w szkole, mógł być Człowiekiem-Pająkiem.Coś tknęło jej umysł, zmąciło myśli.
- Parker?! - zawołała na cały głos, który pod wpływem emocji drżał oraz wydawał się piskliwy. Jones przeczesała wilgotną dłonią swe brązowe kręcone pukle włosów, przestępując z nogi na nogę. Wydawała się bardziej rozgorączkowana niż zazwyczaj, gdy towarzyszyło jej pragnienie spowodowane uzależnieniem. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie.
Peter natychmiastowo zwrócił głowę w jej stronę, gdyż działał automatycznie. Tak, jak małe dzieci reagują na swe imię, tak i on na dźwięk swego nazwiska nieruchomiał. Nie powinien, ponieważ przez takowe zachowanie zdradzał swoją tożsamość, lecz kiedy ujrzał Michelle Jones, obejmującą swe ciało i wpatrującą się w niego, wolał zdradzić swą tożsamość mordercy. Czuł się okropnie brudny, jakby popełnił jakieś olbrzymie przestępstwo. Wyrzuty sumienia targały jego postać aż w końcu się poddał. Przełknął ślinę, po czym zwinnym ruchem wylądował przy przyjaciółce.
Ich serca bowiem były połączone.
Oddychała głęboko, niespokojnie, robiąc nierównomierne przerwy pomiędzy wdechem a wydechem. Chciała wypytać go o wszystko, nawrzeszczeć i rozpłakać się jednocześnie. Sama nie wiedziała dlaczego czuła się zdradzona, niedoinformowana. Przecież nie znali się niesamowicie długo, wobec tego Peter Parker nie miał obowiązku mówić jej o wszystkim albo chociażby ufać. A Michelle Jones ufała Peterowi bardziej niż komukolwiek innemu i pomimo zapierania się wszystkiemu, jej uczucia zmierzały w niebezpiecznym kierunku. Przywiązywała się do niego. Tak. Każdy to widział. Sama także nie oślepła na tyle, by tego w końcu nie dostrzec. Musiała uciekać jak najszybciej, lecz czy faktycznie to robiła? Zamiast zakończyć relację z Peterem Parkerem, zmierzała do jego domu, aby opowiedzieć mu o sobie, zamiast zawrócić, zawołała. Tyle błędów popełniła z własnej woli... Co się z nią działo? Nigdy przedtem nie zachowywała się tak bezmyślnie i irracjonalnie.
- Michelle, zwariowałaś? Jest strasznie zimno, a ty przychodzisz tutaj w samej bluzie? Do tego sama? Queens jest bezpieczne, ale ta dzielnica już niekoniecznie. - Peter przyznał się od razu. Nie udawał, że nie wie z kim rozmawia ani gdzie się znajduje. Po prostu zapytał Jones o podstawowe rzeczy, które zauważył, jakby byli na szkolnym korytarzu, jakby nie został nakryty.
Michelle zrobiła duże oczy, a następnie wycelowała oskarżycielsko palcem w tors nastolatka. Wpatrywała się w jego orzechowe tęczówki tak intensywnie, iż chłopak czuł, że czerwienieje. Dziękował Bogu za to, że ma na sobie czarną, jak smoła maskę. Gdyby nie ona, odwaga młodzieńca wyparowałaby szybko.
- Pytasz mnie o takie pierdoły, kiedy sam skaczesz po budynkach, jako Spider-Man? Czy w ogóle wiesz, co mówisz? Jesteś poważny w tym momencie? - Ostry ton głosu ciął na małe kawałeczki pewność siebie Parkera. Zaczął kurczyć się w sobie, nie potrafiwszy tego zahamować. Odsunął się o krok, by zachować choć trochę nocnej brawury. Mulatka, widząc czającą się nieśmiałość za zgarbioną posturą nastolatka, wciągnęła powietrze i cicho policzyła do dziesięciu. Miało ją to uspokoić.
CZYTASZ
flying without wings; peter parker
Fanfictiontonący i kamień nie wynurzą się ponad powierzchnię wody, ale kto w tych czasach zwraca uwagę na prawa fizyki? Peter Parker jest doszczętnie zepsuty przez życie, zmęczony oraz potrzebuje spokoju, niestety los podsyła mu Michelle Jones. Trafem spotyka...