— Michelle, ile razy cię prosiłem, żebyś nie brała tego świństwa? — zapytał słabym głosem brązowowłosy chłopak o wielkich oczach. Był blady i wydawałoby się, że zaraz opadnie na szarą poduszkę bez tchu. — Przecież widzę to, co robisz. Nie jestem jeszcze ślepy.Mulatka o ciemnych, jak smoła oczach, natychmiast schowała mały woreczek z białą substancją do kieszeni swojej olbrzymiej, starej bluzy z nadrukiem AC/DC. Była poirytowana. Skąd Peter Parker widział, co czuje Michelle Jones, gdy on, bez jakiejkolwiek przyczyny!, mdleje, a następnie pada jak długi? Nigdy nie znalazł się w jej sytuacji. Był świętym chłopcem; nie popadł w żadne uzależnienie, miał nadprzyrodzone zdolności, ukochana znanego na cały świat naukowca i inżyniera chciała go przygarnąć do siebie. Peter Parker miał wszystko, czego ona nie miała. Kiedy matka Michelle czekała na nią z takim niepokojem w oczach, jak May Parker podczas rozprawy sądowej? Kiedy ktokolwiek się nią – głupią, siedemnastoletnią dziewczyną – interesował?
Prychnęła.
Oczywiście. Nieskazitelny Peter Benjamin Parker, który omamił ją swoimi orzechowymi oczyma i czułością, musiał dokonać tego jakże szlachetnego czynu. Bowiem, kim on by był, gdyby nie podjął się naprawy uszkodzonego?
Jakaś dziwna siła omamiła jej umysł i zasnuła mgłą logiczne myślenie. Zazdrość, negatywne emocje, żal do niewinnego człowieka wzniosła jej duszę ku złu, które czekało bardzo długo na ów słabość. Ujmą byłoby wzgardzenie taką okazją na wyczekiwane rozpoczęcie apokaliptycznej wizji.
— Kim ty w ogóle jesteś, żeby mi rozkazywać? — warknęła, odwracając się do niego twarzą, na której malował się niewytłumaczalny gniew. Gdyby była postacią z kreskówki, z jej uszu buchałaby para, a w oczach tliłby się ogień.
Peter niczego nie rozumiał. Michelle była niesamowita oraz jedyna w swym rodzaju, a jej reakcje były nieprzewidywalne, jednak sposób jej mówienia, gestykulacji był dla niego zupełnie obcy. MJ był zupełnie obca. Nie widział w niej wraku człowieka, który jeszcze niedawno chciał ostudzić swe emocje poprzez niebezpieczny proszek. Czuł, że coś wrogiego zawładnęło jej ciałem i przestraszył się nie na żarty, bowiem wcześniejsze zmęczenie opuściło jego gremium. Czyżby nieprzyjazna siła przeniosła się z niego na nią?
Peter wstał.
Tratwa i tonący zawsze odnajdywali drogę do siebie; nieważne jak niebezpieczna by była.
— Michelle, spójrz na mnie — poprosił miękko, ale jednocześnie tak władczo, iż opętana kobieta zwróciła swoje lico ku niemu. Ujrzał białka oczu, które zachowywały się tak, jak tęczówki. Wydawałoby się, że dziewczyna widzi wszystko, ale nie odbiera bodźców z otoczenia samodzielnie. Przypominała wystraszonego oraz wrogo nastawionego drapieżnika, który zastanawia się między atakiem a ucieczką od człowieka-pająka.
Pomimo lęku, Peter nie zatrzymał się. Kroczył bezbronnie w stronę swojej ukochanej, która wcale jej nie przypominała. Starał się zachować spokój, gdyż wiedział, iż każdy zły ruch może ją spłoszyć. Poza tym pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją. Zachowywał się tak, jak ze zwierzęciem; zdawał sobie sprawę również z tego, iż ciałem Michelle władał ktoś inny. Parker nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Jego celem było odkopanie Jones spod gruzów jej własnej duszy oraz przepędzenia straszliwego ducha. Potem obiecał sobie zaprowadzić ją do siedziby Avengers, gdzie starsi na pewno będą wiedzieli, co robić. Byli bowiem mądrzejsi oraz przygotowani na takowe sytuacje. Ponadto nie raz walczyli z potężniejszymi od siebie i wygrywali.
Peter ujął dłoń Michelle, która na początku wydawała się być męska i szorstka, lecz gdy spojrzał jeszcze raz na jej twarz, ręka na powrót stała się chłodna oraz delikatna. Następne wróciły jej tęczówki, a serce zaczęło łomotać tak głośno, iż wyczulony słuch Parkera prosił o łaskę i litość.
CZYTASZ
flying without wings; peter parker
Fanfictiontonący i kamień nie wynurzą się ponad powierzchnię wody, ale kto w tych czasach zwraca uwagę na prawa fizyki? Peter Parker jest doszczętnie zepsuty przez życie, zmęczony oraz potrzebuje spokoju, niestety los podsyła mu Michelle Jones. Trafem spotyka...