«game over»

265 25 8
                                    




Powietrze było niepokojąco gęste, a czarne ptaki, które niewątpliwie wykrakiwały oblegi w stronę lądu, krążyły, niczym sępy nad pobojowiskiem. Słońce zaś ustało gdzieś w pół drogi i zawisło nad urozmaiconym przez pagórki ciemnym horyzontem. Cały ten krajobraz wyglądał co najmniej apokaliptyczne, a smagający wiatr potęgował wrażenie grozy, która za chwilę miała mieć swój początek.

Ku zdziwieniu i uciesze Avengers, Mutanci oraz ich tajemniczy, fatalistyczny dowódca zainicjowali z bohaterami takowe przymierze, które mówiło o rozpoczęciu walki na błoniach i przysiędze nieatakowania miasta. Rzecz jasna, co do drugiego punktu przymierza, superbohaterowie byli sceptyczni, więc do boju szła jedynie określona część członków niepokonanych. Wydawało im się bowiem, iż bitwa na pustych błoniach, trochę dalej od Nowego Jorku, była kuriozalna tym bardziej, że zazwyczaj wrogowie mieli na celowniku zagładę ludzkości - nie kilku facetów i kobiet z wymyślnymi zdolnościami, o których świat mógł tylko marzyć. Wobec tego wysłano tam najmniej istotnych, a przynajmniej w założeniu Tony'ego Starka, który z jeszcze większym sceptycyzmem przyglądał się sytuacji oraz ludziom należacym do społeczności Avengers. Dane było mu jednak tylko rządzić "swoimi', zatem na polanie pojawił się również Havok, Rouge, Kapitan Ameryka oraz Wolverine, którzy nie wykluczali prawdziwości wypowiedzianych obietnic przez wrogów. O ile wrogami mogli nazywać Mutantów, o tyle wcale tak nie myśleli. Alex Summers zdecydowanie podkreślił oszołomienie, które odczuł przybywając do tego uniwersum i porównując je do sytuacji zwerbowanych Mutantów. Być może także to zadecydowało o jego chęci uczestniczenia w walce z tymi najmniej interesującymi Avengers.

Bucky Branes kręcił głową, kiedy w ramię z Peterem stali na jednym ze wzgórz błoń. Nikt nie czekał na ich przybycie, ponieważ polania wiała pustkami, a ciemne chmury poruszały się z charakterystyczną prędkością. Jasne, James zawczasu wyliczył znajdowanie się bazy obcych i była ona nieopodal łąki, lecz czy już sama nieobecność wrogów nie mówiła sama za siebie? Był zwiedziony, gdyż liczył na zabawną walkę z przedziwnymi stworami. Od tak wielu dni był wystawiony na ciężkie próby chęci zaatakowania jako pierwsi, że gdy spostrzegł puste błonia, jego serce odczuło olbrzymi zawód, a mózg pragnął odwdzięczenia się pięknym za nadobne Anthony'emu Starkowi. Jednak Bucky był przytomny. Doskonale pamiętał każde zabójstwo, którego dokonał i choć ochota na zemstę była przytłaczająca, on nie miał zamiaru się jej poddać. Poza tym Nowy Jork nie był daleko. Z nadludzkimi zdolnościami dotarcie do centrum zajmowało zaledwie kilka minut.

Zimowy Żołnierz spojrzał na stojącego nieopodal Havoka. Darzył go przeogromną sympatią, której nie umiał wytłumaczyć w sensowny sposób. Po prostu mu zaufał.

Peter Parker zaś stał nieruchomo, czekając na oczywiste. Jego pajęczy dar alarmował właściciela o zbliżającym się niebezpieczeństwie i choć chłopiec naprawdę chciał o tym powiedzieć swym kompanom, to coś niewidzialnego zszyło jego wargi, aby nie mógł wydać z siebie ani jednego dźwięku. Ponadto po jego ciele spływały fale nieprzyjemnych dreszczy, które potęgowały skurcz żołądka. Peter czuł się dziwnie. Nieobliczalni wrogowie nawiedzali go we snach, lecz teraz, gdy jawa miała się stać rzeczywistością, strach był olbrzymi. Siedemnastolatek nie potrafił opisać żadnego z uczuć, które przyćmiły myślenie o Michelle oraz jego nienarodzonym dziecku. Tak. O ile o kobiecie myślał non stop, o tyle słowo 'dziecko' zdawało się być jakimś irracjonalnym wyrazem. Ciężko było mu przetworzyć fakt, że mógł zostać ojcem, jednak coś nie dawało mu spokoju. Jak duże musiałoby być to dziecko, skoro w tak szybkim czasie zostało usunięte. W istocie, wiedział, że aborcje farmakologiczne dokonywane są od najwcześniejszego etapu ciąży, jednak Michelle nie wyglądała na taką, która poroniła przez różnorakie tabletki.

Przez głowę przeszła mu myśl, że przez jego nadludzkie umiejętności potomek mógł rozwijać się bardzo szybko. Westchnął, spoglądając na profil Jamesa Barnesa, którego lico wykręcone było w niewielkiej walce wewnętrznej i powadze. Chłopak nie odważył się wyrwać żołnierza ze stanu, w którym się znajdował. On jednak, jakby czytając w myślach, zwrócił swój rozbiegany wzrok na czarną maskę siedemnastolatka.

flying without wings; peter parkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz