«i love you»

239 26 2
                                    








Słońce już zmierzało ku zachodowi, kiedy Peter poruszał się między kamienicami oraz olbrzymimi budynkami. Ogień płonął w jego oczach, a serce niebezpiecznie kołatało w klatce piersiowej. Na jego widok ptaki milkły, wpatrując się we wszystko tylko nie niego. Wiatr przestał smagać liście, chmury rozstąpiły się na boki. Wszystko lękało się rozjuszonego mężczyzny w kruczoczarnym kostiumie, który pędził prosto przed siebie. Strzelał pajęczyną z niemożliwą prędkością, przypominając wówczas rozsrożonego byka.

W istocie Peter był rozgniewany i nie potrafił opamiętać się w owym poirytowaniu. Nie miał całkowitej pewności, co do swych przypuszczeń, jednak Michelle nie zaprzeczyła. Ba, ona nic nie powiedziała. Wskazała jedynie miejsce swego pobytu. Poza tym Parker doskonale pamiętał sen, w którym jego przypuszczenia były utwierdzone w czynach, a gdy później opowiedział o nim Michelle, ta dziwacznie zaprzeczyła. Zatem, czy już nie to powinno ustrzec Petera?

Zatrzymał się gwałtownie, orząc stopami ciemną trawę. Nie obchodził go ból. Chłopak był wściekły i tylko to liczyło się w tamtym momencie. Żadna roztropna myśl nie miała prawa wstępu do jego komplikowanego umysłu.

Rozejrzał się wokoło, szukając znajomej twarzy. Gdy chciał już prychnąć, dostrzegł ją. Siedziała na ławce z podkulonymi nogami i głową kiwającą się na boki. Niespotykany był to widok oraz krępujący jednocześnie. Peter chciał wrzasnąć, krzyczeć i palić każdy most, który oboje postawili, by ich relacja była trwała. Chciał potrząsnąć jej ramionami i zwyzywać ją od najgorszych. Parker miał ochotę ją zabić.

Nie.

Stop.

Peter uderzył się w twarz, co mogło wydawać się komiczne, lecz wcale takie nie było. Szatyn złapał się na niegodziwej myśli i od razu jej pożałował.

Nie.

On nigdy nikogo nie zabije ani nie będzie próbował. Przecież kochał tę głupią dziewuchę do szaleństwa. Ona była jego życiem, tratwą, która utrzymywała go na powierzchni. Dlaczego pozwolił sobie na taką obrzydliwą myśl? Czy już do końca zgłupiał? Czy naprawdę miał zamiar krzyczeć na nią, ponieważ popełniła błąd? Michelle jest człowiekiem, do tego spaczonym przez życie i zepsutym. Dlaczego Peter pomyślał o czymś tak okropnym? Przecież nie był złym człowiekiem.

W tamtym momencie przez młody umysł przebiegła najbardziej makabryczna myśl, której miał zamiar się poddać.

Ruszył powolnym krokiem w stronę panny Jones, robiąc to tak cicho, iż gdy dotknął jej ramienia, ta mimowolnie wstała, szykując się do ucieczki. Kiedy dostrzegła twarz Petera, wystraszyła się. Bowiem ogień nadal znajdował się w jego tęczówkach, a sińce pod oczami uwydatniały jego straszliwą postać. Zaprawdę, brakowało mu spiczastych rogów, by faktycznie przypominać mitycznego szatana.

— Spokojnie, Michelle — wymamrotał zawstydzony. Dziewczyna z lękiem spojrzała jeszcze raz na jego twarz, która natychmiast złagodniała. Choć żar spowijał jego oczy, to patrzyły one teraz z troską. — Przepraszam — dodał, zaciskając usta w cienką linię.

Nastolatka skinęła delikatnie. Już nie bała się zdenerwowanego młodego mężczyzny, mimo jego napiętych mięśni. Nie przypominał jej Petera, lecz także nie był diaboliczny. Zmieniło się coś w  jego ruchach oraz mimice twarzy, jednak nie zniechęcało to do rozmowy z nim. Patrząc tak w orzechowe oczy młodzieńca, Michelle przypomniała sobie to, co zrobiła. Żałowała. Nie przemyślała swoich czynów, gdyż obawiała się reakcji ukochanego oraz swej matki. Błędnie wybrała. Panią Jones nie obchodziła natrętna córka, Parkera zaś aż nadto. Po policzku Michelle spłynęła słona łza, a po niej kolejna i kolejna. Dziewczyna schowała swą twarz w zgięciu ręki. Nie chciała, aby Peter widział, że jest słaba.

flying without wings; peter parkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz