Przechodził przez zatłoczony korytarz, próbując przepchać się do biblioteki. Zamknął oczy. Poprzedniego dnia ani razu nie wziął książek do ręki, był bowiem zbyt zajęty pocieszaniem cioci May, która w odwecie smutku zaczęła popijać różnorakie rodzaje alkoholu. Peterowi się to nie podobało. Nienawidził patrzeć na pijanych ludzi, a na widok piwa czy wina aż skręcał go ze wstrętu. Myśl o codziennie podochoconej ciotki wywoływała niemile dreszcze na plecach siedemnastolatka. Czuł się bezsilny w tej sprawie. Kobieta była zbyt upartą, niedającą sobie pomóc osobą. A Peter bardzo chciał jej pomóc. Nawet bardziej niż ona sama. Mimo że miał dopiero siedemnaście lat, wydawało mu się, że mógł zdziałać stokroć więcej niż kogokolwiek inny. Przeczuwał, że to właśnie on da radę wyciągnąć May z głębokiej otchłani rozpaczy.Pchnął drzwi, a jego oczom ukazały się masywne, drewniane regały z piętrzącym się na wskroś księgami. Tutaj dziedziny filozofii, chemii, biologi mogły odnaleźć swych wiernych miłośników. W pomieszczeniu było cicho. Zdecydowanie za cicho. Peter mógł przysiąc, że zadawało mu się, iż słyszy własny przepływ krwi, jakby decybele przekroczyły ujemne wyznaczniki. Masy rozczochranych, kolorowych czupryn pochylały się nad książkami, śledząc uważnie każde zdanie, każdą literę, każdy wyraz. Nikt nie zachowywał się jak przysłowiowe zwierzę. Nawet schowany za szarym parapetem Brad Davis zdawał się inną osobą, spokojniejszą, milszą, roztropną. Miał na sobie czarną koszulę i wręcz idealnie ułożone włosy. Gdyby Peter nie znał nastolatka, stwierdziłby, że jest to poukładany uczeń, zapatrzony w piękno literatury angielskiej. Antagonistycznie; Davis był zupełnie inny, a refleksje nad utworami czy ogólne czytanie ksiąg nie było w jego stylu. Zadziwiającym faktem była również obecność chłopaka w miejscu zwanym biblioteką szkolną. Peter nigdy nie spodziewał się, że właśnie tutaj go spotka.
Parker zasłonił ręką profil swej twarzy, po czym z głośno bijącym sercem ruszył przed siebie. Każdy wykonany krok przeżywał w sposób niezmiernie rozgorączkowany, gdyż obawiał się, z że Brad zauważmy jego osobę. Chłopak wiedział, iż wcześniej wspomniany nienawidzi go tak samo, jak Flash Thompson - klasowy orzeł, ważniak, król i władca. Mimo owych określeń, mulat w rzeczywistości nie posiadał cech, które towarzyszyły w byciu kimś „aż nadto". Był strachliwy, uczył się z trudnością i miał dziwaczne przyzwyczajenie do udawania kogoś, kim nie był. Flash codziennie dogadywał, zwymyślał, a nawet dopuszczał się do ciosania kołków na głowie Petera. Fizycznie rzecz biorąc Parker z łatwością potrafiłby położyć Thompsona i jeszcze szybciej pokazać kto tu naprawdę rządzi. Jednakże pod względem psychicznym Parker taki nie był. Oczywiście, czasami nosiły go emocje i resztkami sił powstrzymywał się od uderzenia mulata w twarz, ale nigdy w życiu się do tego nie dopuścił. Dobrze zdawał sobie sprawę co oznacza ból i jak ciężko się go pozbyć. Nie miał na myśli bólu fizycznego, a ból psychiczny. Fakt, że jakiś ciamajda dał radę pokonać silniejszego, zdecydowanie ujmowało za wysokie ego i odbijało się na samoocenie. Parker szczerze nikomu tego nie życzył.
Miał dobre serce, choć zbyt często myślał inaczej.
Chłopak opadł bezsilnie na pobliskie krzesło, co chwila oglądając się za siebie. Nie chciał bowiem, aby Brad go widział w jakikolwiek sposób i w jakiejkolwiek pozycji. W swoim krótkim życiu już nasłuchał się wyzwisk na swą obolałą szkolną reputację. Zdarzały się takie dni, w których każda osoba, każdy uczeń patrzył na niego jak na intruza, który zagubił się w rzeczywistości. W takich momentach, Peter pragnął zapaść się pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wychodzić. Uważał, że takie rozwiązanie byłoby najlepsze dla wszystkich.
Gdyby zniknął byłoby lepiej.
Chłopak zdjął niebieski tornister ze swych pleców, po czym z westchnieniem zaczął wyciągać grube tomiszcze zapożyczone z biblioteki w zeszłym tygodniu oraz kolorowe podręczniki. Był zbyt zajęty przemyślaninem następnych działań, wymknięcia się od odpowiedzi na fizyce, by zauważyć siedzącą na przeciw niego ledwo żywą dziewczynę o lekko kręconych włosach. Miała skupiony wyraz twarzy, który tylko utwierdzał osoby trzecie w przekonaniu, że nie była zadowolona z faktu posiadania kompana przy stoliku. Odchrząknęła poirytowana dziecinnym zachowaniem Parkera, który jak gdyby niby nic odrabiał pracę domową z angielskiego naprzemian z pracą domową z matematyki. Marszczył brwi dopóki, dopóty nie zdał sobie sprawy z tego, iż nie jest sam. Uniósł powoli głowę, obawiając się dalszych wydarzeń. Był zbyt wrażliwym siedemnastolatkiem, by nie tworzyć w głowie najczarniejszych scenariuszy. Przez Flasha oraz Brada chłopak zaczął się bać ludzi i kontaktów z nimi. Jedyną osobą, z którą potrafił rozmawiać i którą kochał czysto przyjacielsko był Edward Leeds. Ned, bo tak często go nazywał, jako dobry słuchacz i przyjaciel rozumiał Parkera w każdej sprawie. Począwszy od rozterek rodzinnych, kończąc na najzwyklejszych sprawach, Leeds zawsze był i wspierał szatyna. Nigdy nie zostawił go na lodzie, ponieważ sam dobrze wiedział, jakież rozgoryczenie ogarnia człowieka, gdy zostaje pominięty, zapomniany, wykorzystany. Bowiem Ned doświadczył na swojej skórze tego samego nie raz ani nie dwa. Jako chłopiec przy kości często zostawał łupany ze skóry przez ludzi, których uważał wręcz za rodzinę. Był kiedyś naiwny i zdawał sobie sprawę, że w tamtym momencie również Peter zbyt często wierzył i przywiązywał się do innych.
CZYTASZ
flying without wings; peter parker
Fanfictiontonący i kamień nie wynurzą się ponad powierzchnię wody, ale kto w tych czasach zwraca uwagę na prawa fizyki? Peter Parker jest doszczętnie zepsuty przez życie, zmęczony oraz potrzebuje spokoju, niestety los podsyła mu Michelle Jones. Trafem spotyka...