— Nie chcę z tobą rozmawiać, Parker.— O co ci chodzi, Michelle? — Peter wciągnął głośno powietrze a następnie je wypuścił, próbując opanować emocje, które falami wstrząsały jego rozgorączkowanym ciałem. — Od dwóch dni zachowujesz się, jakbyś dostała jakiegoś elektrowstrząsu prosto z kosmosu.
Dziewczyna obrzuciła go spojrzeniem pełnym frustracji, które przeplatało się z niemałym rozgoryczeniem i złością, emanując okręgiem wokół jej spiętej osoby. Peter, znajdując się ledwie jedną stopę od MJ, bardzo dokładnie i z niezwykłą mocą odczuwał każde przejęcie, wzburzenie, egzaltację swojej przyjaciółki. Miał ochotę ją przytulić, pokazać, iż może na niego liczyć, że Parker mimo wszystko, zawsze będzie stał po jej stronie. Jak na złość, nie mógł tego zrobić, ponieważ panna Jones stworzyła między nimi urwisko, dystans, który za wszelką cenę nie mógł przekroczyć. Gdyby to zrobił, mulatka jeszcze bardziej zamknęłaby się w sobie i otoczyłaby się twardą skorupą. A Peter naprawdę tego nie chciał. Choć rozbicie pierwszych warstw pancerza udało mu zadziwiająco szybko, kolejne poziomy, prowadzące do wnętrza, do jej prawdziwego ja, wymagały czasu. Co prawda, czasu Peter i Michelle mieli pod dostatkiem, tym bardziej, że wielkimi krokami zbliżały się ferie zimowe.
— Wow! Nagle zainteresowało cię to, jak się czuję. Cóż za zaszczyt, Parker. Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej o kimś takim, jak Mary Jane. Och, wybacz. Mary Jane Watson — warknęła, zeskakując z bordowego, ceglanego murku. Mulatka wylądowała zaledwie pięć centymetrów od czubków wytartych converse'ów Petera, które jaśniały szarością. Podniosła swój wzrok, który od razu zmierzył się z czekoladowym ciepłem oczu siedemnastoletniego chłopaka.
Spojrzenie Michelle uderzyło w serce Petera, wprawiając je w jeszcze szybszy rytm. Kołatało ono w zawrotną prędkością, wprawiając w ruch całą jego klatkę piersiową. Powietrze, które wdychał, zdawało się być gęstsze, a myśli, piętrzące się w jego głowie, jakby zaćmione mgłą. Parker poczuł, że świat zwalnia, niczym odciążony ogromnym głazem, który z chwilą zetknięcia się oczu jego i mulatki, stał się szczęśliwszy, spokojniejszy.
Ich oddechy zmieszały się w jedność, a źrenice rejestrowały obraz tylko zmieszanych twarzy, z których opadły czarno-białe maski.
Paker zrobił mały krok w przód, sprawiając, iż stopy Michelle znalazły się pomiędzy jego. Dziewczyna nie protestowała, dając się ponieść euforii, która objęła jej wątłe, ale dzielne, silne ciało. Po raz pierwszy odczuła coś tak niewyobrażalnie miłego, przyjemnego, coś, co nie zostało wywołane przez narkotyki, a człowieka i jego spojrzenie. Michelle wiedziała, iż obłęd, który nią zawładną, nie działa tylko w jedną stronę. Oczy Parkera zdawały się być zamglone do tego stopnia, iż on sam nie widział niczego innego, jak tylko jej rozmarzoną twarz. Bo wówczas twarz MJ była naprawdę rozmarzona. Jej ciało płonęło. Ekstaza. Definicja tego słowa trafnie charakteryzowała emocje dziewczyny, które kotłowały się, niczym dym lokomotywy w zamkniętym pomieszczeniu.
Niespodziewanie Peter położył dłoń na jej biodrze, by przyciągnąć ją do siebie i złożyć niepewny pocałunek na jej pełnych, jaśniejących ustach.
Ale nagle bańka pękła. Baśń skończyła się, przywracając światu dawną szarość.
— Morning Glory*, Parker — powiedziała Michelle, wyrwawszy się i dotknąwszy plecami murku.
Chłopak zmarszczył brwi, lekko zawstydzony nagłą zmianą tematu, a panna Jones jedynie uśmiechnęła się pod nosem i odeszła, znikając za rogiem muru.
• • •
Peter
Droga do mieszkania cioci May zazwyczaj zajmowała mi od dziesięciu do piętnastu minut, ale kim nie byłby Peter Benjamin Parker, gdyby nie wpakował się w jakieś tarapaty i spędzał teraz dwadzieścia minut, wpędzony w kozi róg?
CZYTASZ
flying without wings; peter parker
Fanfictiontonący i kamień nie wynurzą się ponad powierzchnię wody, ale kto w tych czasach zwraca uwagę na prawa fizyki? Peter Parker jest doszczętnie zepsuty przez życie, zmęczony oraz potrzebuje spokoju, niestety los podsyła mu Michelle Jones. Trafem spotyka...