notka od autora; podczas czytania zalecam włączyć Kiwi Harry'ego Stylesa.Było ciemno, zimno, mrocznie i przerażająco. Gdyby można było porównać uczucia, którymi władał ten ów straszny loch, do czegokolwiek innego, zaistniałby problem. Nic ani nikt nie równało się z apokaliptyczną scenerią, w której centrum znajdowała się płomienistowłosa kobieta oraz dwóch mężczyzn. Jeden przechadzał się wte i wewte z założonymi rękoma, widocznie się nad czymś zastanawiając. Minę miał zgorzkniałą, jakby co najmniej zjadł dwie, dorodne cytryny. Drugi natomiast siedział z przymkniętymi oczyma, zrelaksowany. Był bowiem nie raz ani nie dwa w podobnej sytuacji, zatem wiedział, iż oczekiwanie na werdykt będzie najbardziej sensownym posunięciem w takowej okoliczności. Kilka razy upominał swego przyjaciela, aby ten zostawił myślenie i uspokoił się. Sam jednak był głuchy na słowa Barnesa. Duma, a przede wszystkim ogromna wiara we własne możliwości hamowały rozsądne podpowiedzi umysłu. Całe jego ciało rwało się do usłuchania rad Jamesa, lecz wszystko inne gotowało się i sprzeciwiało na wszelakie sposoby.
— Wilson, kiedy rozumiesz, że niczego nie wymyślisz? A nawet jeśli, te ściany są na pewno za grube. Poza tym siedzimy pod ziemią i jedynym wyjściem z tej meliny są drzwi, których pilnują jakieś przeolbrzymie, mówiące kamienie. Wystarczy, że uderzą cię prosto w czoło, a zemdlejesz. — Bucky spojrzał na Sama, który pod wpływem zagajonej rozmowy, zatrzymał się.
— Możemy ich powalić we troje. Bankowo mają swoją piętę Achillesa.
— I dlatego chcesz wejść prosto pod pięść Achillesa?
Sam nic nie odparł. Jedynie westchnął, a następnie przycupnął koło Natashy, która od paru godzin pochłonięta była swymi prywatnymi myślami. Mężczyzna zakładał, że chodzi o Bannera. Buce żywił gorące uczucia do kobiety, jednak bardziej polegał na rozumie niż emocjach, które w tym przypadku były bardzo istotne. Bowiem Natasha, choć w tajemnicy, także miłowała tego jakże upartego osła, aczkolwiek szybko się płoszyła. Ilekroć Banner zmieniał zdanie, ona wycofywała się. Ich dziecinne podchody ciągnęły się w nieskończoność, która wydawało się, że będzie ich wiecznym towarzyszem. Żadne z nich nie widziało problemu w swych czynach, lecz przyjaciele zdecydowanie tak.
— Hej, żyjesz? — zapytał Wilson, szturchając rudowłosą w ramię. Ta natychmiastowo wstała, układając przy tym dłonie w pięści i przygotowując się do zadania ciosu. Kiedy zorientowała się, co robi, parsknęła zrezygnowana, a następnie wróciła do poprzedniej pozycji.
— Wydaje się, że tak — odrzekła, nie stroniąc od jadu w głosie, który pozostał u niej przez przyzwyczajenie. Oparła głowę o wilgotną ścianę, zamykając przy tym swe błękitne oczy. Była wszystkim zmęczona, co coraz częściej odczuwała, jako słabość. Bowiem wcześniej nie znała słowa oraz definicji zmęczona, jednak od kiedy poznała pewnego naukowca z zielonym problemem, zaczęła poznawać wszystkie stany, w które mogło wejść ludzkie ciało. Począwszy od smutku, poprzez radość, kończąc na zrezygnowaniu. Brakowało jej tej błogiej obojętności na otaczające ją wydarzenia. Czuła się obca, a nawet niechciana przez samą siebie, lecz gdy odnajdowała spokój przy boku brązowookiego mężczyzny, podobało jej się to nowe wcielenie, nowe emocje.
Tak, czy inaczej, brązowooki mężczyzna miał zmienny charakter oraz zdanie. Zatem odnajdywanie spokoju wewnątrz samej siebie trwało bardzo długo z równie długimi przerwami pomiędzy poszczególnymi uczuciami. Sympatia w każdej chwili mogła przerodzić się w nienawiść, a ból w szaleńczy śmiech.
— Gdyby nie to, że znam cię jakiś czas, uwierzyłbym, Romanova — bąknął Barnes sam do siebie. Nie uszło to jednak uwadze Sama i wyostrzonego słuchu samej zainteresowanej.
CZYTASZ
flying without wings; peter parker
Fanfictonący i kamień nie wynurzą się ponad powierzchnię wody, ale kto w tych czasach zwraca uwagę na prawa fizyki? Peter Parker jest doszczętnie zepsuty przez życie, zmęczony oraz potrzebuje spokoju, niestety los podsyła mu Michelle Jones. Trafem spotyka...