Rozdział 2

595 57 6
                                    

Posiadanie własnego zdania nie zawsze wychodziło nam na dobre.

Czasem to milczenie było naszym najlepszym przyjacielem.

        Dalej siedziałam na dywanie, owinięta kocem. Tym razem jednak, na moich kolanach leżał ten słodki psiak zamiast nieznajomego. Głaskałam go po miękkim futrze, bezgłośnie przyglądając się chłopakowi, który biegał z jednego kąta domku w drugi.

        Nie wiedziałam, co dokładnie oczekiwał, że znajdzie. I on chyba też nie wiedział.

        Chwilę po tym jak się ocknął, zerwał się z podłogi i zaczął biegać wokół, krzycząc i nawołując kogoś, kto nas tu przyniósł. Żadne z nas nie wiedziało, o co w tym wszystkim chodziło. I o ile ja jakimś cudem nie bardzo się tym wszystkim przejmowałam, to mężczyzna wydawał się naprawdę wytrącony z równowagi.

        I w sumie wcale mu się nie dziwiłam.

        Każdy normalny człowiek byłby zaniepokojony tak dziwną i niewyjaśnioną sytuacją. Byliśmy sami w obcym miejscu. Nie wiedzieliśmy, jak się tam znaleźliśmy i co z resztą pasażerów. Nie znaliśmy nawet samych siebie.

        Jednak we mnie nie było niczego normalnego i być może nawet czułam ulgę, że znalazłam się w nieznanym mi miejscu.

        Tak ciężej było mnie znaleźć, prawda?

        Ponownie spojrzałam na psa, gdy trącił mój policzek swoim pyskiem. Uśmiechnęłam się delikatnie i przytuliłam twarz do jego zadziwiająco miękkiej sierści.

        Od dziecka marzyłam o dużym psie, ale nigdy nie było dane mi go mieć. Gdy trochę podrosłam, zrozumiałam, że dobrze się stało. Nie chciałam, by jakiekolwiek zwierzę wychowywało się w tamtym domu. Żadne żywe stworzenie na to nie zasługiwało.

        Ten budynek, a raczej żyjący w nim ludzie niszczyli wszystko, co dobre.

        Nieznajomy po kilkudziesięciu minutach wreszcie się znudził swoją wędrówką i wrócił, siadając na starej, zielonej kanapie stojącej naprzeciw mnie. Pochylił się, opierając łokcie na kolanach, wyglądając na sfrustrowanego i tak bardzo zmęczonego.

        Moja troskliwa strona od razu wzięła górę i chciałam zapytać, czy dobrze się czuje i nie ma jakichś urazów, ale uprzedził mnie, wreszcie się odzywając.

        – W środku nikogo nie ma, drzwi nawet nie były zamknięte, na dworze jest cholerny mróz, a nas otacza kompletna pustka i kilometry śniegu. Jesteśmy w dupie! – warknął, a każde jego kolejne słowo było jeszcze bardziej przepełnione złością i frustracją.

        Zgarbiłam się delikatnie pod wpływem jego gniewu, obserwując, jak pokonany chowa twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, jak się odezwać, by bardziej go nie zdenerwować. Teoretycznie zdawałam sobie sprawę, że nie zrobiłam nic złego i nie powinien być na mnie zły, ale to już chyba było przyzwyczajenie.

        Zawsze starałam się nie wchodzić nikomu w drogę i nadmiernie nie denerwować innych. Życie nauczyło mnie bowiem, że posiadanie własnego zdania nie zawsze wychodziło nam na dobre i czasem to milczenie było naszym najlepszym przyjacielem.

        – Umm – mruknęłam niepewnie, mocniej przytulając do siebie psa, którego zaczęłam utożsamiać z pewnego rodzaju kotwicą bezpieczeństwa. Dopiero gdy mężczyzna wreszcie na mnie spojrzał, odchrząknęłam, zbierając się na odwagę. – Myślisz, że to on mógł nas tu przyciągnąć?

        Skinęłam głową na psa, nie spuszczając wzroku z nieznajomego.

        – Pies? – Spojrzał na mnie niczym na idiotkę.

Na skraju nigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz