Epilog

388 19 14
                                    

Epilog ten dedykuję wszystkim moim czytelnikom.

Pamiętajcie, nigdy nie jesteście całkiem sami. Wokół macie cały wszechświat i miliardy jego elementów.

Każdego dnia błyszczcie niczym najjaśniejsza gwiazda.

Once the sun, asked the moon for a hug,

and the world named it an Eclipse - Autor nieznany

        Moment, w którym otworzyłam oczy, był jednym z najbardziej dezorientujących w moim życiu. Czułam ból, ale nie był to ten sam ból, który towarzyszył mi podczas umierania. Nie było odrętwienia, łez i żalu, że wszystko skończyło się w ten sposób. Może trafiłam do nieba, a tam nie było żadnego cierpienia, tylko spokój?

        Problem w tym, że nie czułam spokoju. Towarzyszył mi raczej niezrozumiały niepokój, ogarniający całe moje ciało.

        Przetarłam oczy i rozejrzałam się wokół, nic nie rozumiejąc. Niebo z pewnością nie było wyłożone brudnymi jasnoniebieskimi kafelkami i nie wyglądało jak łazienkowa kabina.

        O co tu do licha chodziło?

        Obok mnie znajdował się miś i mały plecak, który spakowałam w pośpiechu, uciekając z domu, a na sobie miałam ubrania, które znałam. Ubrania, które miałam na sobie w momencie wypadku.

        Dobrze pamiętałam moje przyjście na dworzec w środku nocy. Do środka dostałam się przez wyjście ewakuacyjne, które nie było zamknięte i postanowiłam, że prześpię się w łazience do rana do momentu, w którym autobusy zaczną kursować. Pamiętałam jednak równie dobrze, że już opuściłam łazienkę i wsiadłam do autobusu.

        Moje serce mocniej zabiło i natychmiast zerwałam się na nogi. Zebrałam wszystkie rzeczy i opuściłam łazienkę w pośpiechu. Rozejrzałam się po dworcu, a gdy zobaczyłam przechodzącą obok kobietę, podeszłam do niej.

        – Przepraszam. Może to zabrzmi dziwnie, ale... który dzisiaj jest? – Mój głos drżał.

        Kojarzycie ten moment, gdy bardzo chcecie poznać odpowiedź, ale równie mocno, a może nawet bardziej się jej boicie? I już sami nie wiecie, czy lepsza jest wiedza, czy życie w nieświadomości.

        Tak się właśnie czułam, ale musiałam wiedzieć, nawet gdyby ta wiedza miała mnie zabić.

        Kobieta popatrzyła na mnie jak na wariatkę, taksując spojrzeniem moją sylwetkę.

        – Siedemnasty marca.

        Nie.

        Nie, nie, nie.

        To nie było możliwe.

        Cofnęłam się kilka kroków, opierając plecy o zimną ścianę. Serce dudniło w mojej klatce piersiowej, jakby chcąc wyrwać się na powierzchnię. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, że to wszystko jest jakimś głupim snem, z którego za chwilę się obudzę.

        Może to brzmiało absurdalnie, ale chciałam znowu czuć, że umieram. Chciałam leżeć sama w domku, czekając na śmierć, wiedząc że pomoc nie nadejdzie.

        Bo jeśli w tym momencie nie śniłam... to nic nie było prawdziwe.

        Siedemnasty marca. Siedemnastego marca wsiadłam do autobusu. Siedemnastego marca zdarzył się wypadek. Siedemnastego marca odnalazłam Callena.

Na skraju nigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz