Rozdział LXVII

296 26 2
                                    

Smok wlepiał w nią ślepia. Nieodgadnione spojrzenie jakim ją obdarzał delikatnie ją speszyło, lecz nie dała tego po sobie poznać. Czuła tym samym, że czas wręcz ucieka jej przez palce. Metafora zdawała się przemawiać do niej aż nazbyt realnie. Zacisnęła dłonie w pięści, przejechała językiem po suchych wargach i coraz mniej cierpliwie czekała.

Kilgharrah poruszył się wybudzając ze snu, jaki zafundował mu Gellert. Nie mógł jednak zrobić nic więcej niż jedynie wierzgać. Prychnął kilka razy, powiercił się aż w końcu zrozumiał swoją sytuację i przestał próbować uwolnić się. Aithusa przyglądał mu się, lecz kiedy ustały nerwowe ruchy znów spojrzał na Hermionę.

- Jakiego rodzaju pomocy ode mnie oczekujesz? - Zapytał ospałe smok.

- Mój... - Zawahała się przez moment, ale szybko odzyskała pewność siebie. - Mój przyjaciel, wampir został trafiony Excaliburem. Umiera...

- Hm... - Smok przerwał jej w zastanowieniu. - Oczekujesz, że go uratuje?

- Jesteś smokiem, wasza magia jest w stanie przezwyciężyć śmierć. - Argumentowała.

- Mylisz się. - Smok pokręcił głową. - Nasza magia jest taka jak wasza. Ale my umiemy i wykorzystujemy ją w pełni.

- Ale wiesz jak go... - Kontynuowała szybko, ale Kilgharrah roześmiał się niespodziewanie.

- Nawet jeśli wie, nie zrobi tego. - Odezwał się najstarszy ze smoków rozbawiony. - Jeśli udzieliłby ci pomocy przyszłość dążyłaby ku ciemności.

Aithusa nie odpowiedział na stwierdzenie starszego. Wpatrywał się w niego wciąż smutny, a Hermiona z nadzieją wyczekiwała zaprzeczenia. Lecz go nie otrzymała.

- Dlaczego? Dlaczego jego śmierć jest taka ważna? - Dopytała.

- Nie śmierć, a życie. - Aithusa obrócił swój wielki łeb i spojrzał gdzieś w dal, za jej plecy. - Jeśli przeżyje obejmie tron. Nie może do tego dojść.

- Mówisz... o rodzie Lusitano? - Smok odparł skinieniem. - Dlaczego nie może tak być?

- Głupie, krótkowidzące dziecko. - Zaśmiał się znów Kilgharrah. - Nie dowiesz się tego. Mój syn nie jest na tyle głupi, by ci to powiedzieć.

Aithusa ponownie nie zaprzeczył. Wciąż patrzył gdzieś w dal. A Hermiona poczuła bezsilność. Smok był jej ostatnią deską ratunku. A mimo to okazał się być nieprzydatny. Zaczęło ją coraz bardziej denerwować całe to gadanie o przyszłości. A Kilgharrah wydawał się chcieć rozdrażnić ją jeszcze bardziej podważając jej inteligencję.

- Dość tego. - Wysyczała nie wiedząc nawet kiedy zacisnęła zęby. - Gadacie wciąż o przyszłości, bo ją znacie. Ja nie znam. I nie chce poznawać, jeśli ma wyglądać po waszemu.

- Dziecko... - Aithusa zwrócił na nią swoje ślipia.

- Nie! - Krzyknęła wystarczająco donośnie i twardo by uciszyć gada. - Nie będziecie kreować naszej przyszłości tylko dlatego, że widzicie jej wersje. Życie tym, co będzie za kilka lat to nie życie wcale. Jeśli za kilka lat mamy się powyrzynać co do nogi tylko dlatego, że dziś uratujemy Otisa to niech tak będzie! Tym będziemy martwić się za te kilka lat. Dziś martwimy się o Otisa.

Aithusa łypną ślipiami, przekrzywił delikatnie głowę. Ledwo widoczny dym wydostał się z jego nozdrzy. Przez moment Kilgharrah śmiał się, lecz kiedy zobaczył zastanawiającą się minę swojego syna spoważniał.

- Jesteś taka sama jak ona. - Orzekł nareszcie biały, zdeformowany smok. - Lecz nie popełniasz jej błędu. Dobrze, pomogę ci. Wierząc, że twoje serce do końca pozostanie otulone ciepłem dobroci. Zamknij oczy.

Bridge to the Other Side ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz