U przyjaciół

29 6 37
                                    

Wiedźmin pewnym krokiem szedł przed siebie. Sprawnie wymijał zagradzające drogę giętkie gałęzie drzew. Był pewien, że zmierzają w dobrym kierunku.

Odmiennego zdania była jednak jego towarzyszka. Próbując dotrzymać mu kroku, kolejny raz, naciągnięta do granic możliwości witka, uderzyła ją w twarz.

– Cholera – krzyknęła Shirke.

Samuel podskoczył jak oparzony.

– Co się stało?

– To się stało, że od dwóch dni kluczymy w tych gęstwinach. Mówiłeś, że znasz drogę do tej całej twierdzy.

– Znam – odparł lekko speszony.

– Po raz czwarty dostałam gałęzią w twarz.

– To las, tu masz pełno drzew – zadrwił. – Idziemy w dobrym kierunku.

– Tak? To powiedz to powiedz mi, jak to możliwe, że mijamy to miejsce trzeci raz? Dokładnie tutaj nocowaliśmy.

Wiedźmin spojrzał na ogromny, przewyższający go prawie dwukrotnie, całkowicie omszały głaz. Chcąc nie chcąc musiał przyznać jej rację. Na zielonym nalocie widać było jeszcze odciśnięte przez nich nocą ślady. Krążyli w kółko.

– To duży las. Pewnie sporo w nim takich głazów – powiedział, widząc jak towarzyszce drga powieka.

Shirke nie wytrzymała i podbiegła do niego z wyciągniętymi rękami. Robiąc unik, potknął się o wystający korzeń. Dopadła go, zanim zdołał wstać. Nogą docisnęła go do ziemi. Wzięła zamach. Zawiesiła rękę w powietrzu. Z gęstej leszczyny naprzeciwko nich zaczęły wyłaniać się ich konie. Nie szły jednak same. Prowadził je olbrzymi niedźwiedź. Natychmiast zerwała się z towarzysza, dobywając broni.

– Dobrze cię widzieć, Samuelu – rozległ się tubalny głos. – Wybacz, że przerywam wam igraszki – dodał zmieszany.

– Bernardzie jak dobrze cię widzieć. Znów ratujesz mi życie – roześmiał się nerwowo. Kątem oka zerknął na Shirke. Z jej oczu sypały się pioruny.

– Chyba coś zgubiliście po drodze. Znalazłem je, gdy prawie stratowały bzy osłaniające mój dom. Na szczęście w porę zareagowałem. Dwa kłusujące luzaki rzadko pojawiają się w tej okolicy. Miałem przeczucie, że należą do kogoś znajomego.

– Nie myliłeś się – uśmiechnął się wiedźmin.

– Może wskażesz nam drogę? – wtrąciła się Shirke, zamaszyście odganiając natrętne owady. – Jak to dobrze, że powoli zbliża się Savoine i te wszystkie robale gdzieś przepadną – westchnęła.

– Oczywiście, że pomogę. Najpierw jednak zapraszam was do mnie. Gloria urwałaby mi łeb, gdyby dowiedziała się, że nie przyprowadziłem tak miłe widzianego gościa.

Nie mając innego wyjścia postanowili przystać na propozycję. Shirke szła nieco z tyłu, uważnie przyglądając się koronom drzew. Robiło się coraz ciemniej. Przez to krążenie po lesie, całkowicie straciła rachubę dni. Obawiała się, że zbliża się księżycowa noc.

Pod przewodnictwem niedźwiedzia droga do jego chaty, sprawiała wrażenie bycia dziennie prostą. Szli jak po sznurku mijając coraz to grubsze konary drzew. Nim zmęczenie zaczęło dawać się im we znaki dotarli do bujnych krzewów bzu. Ich liście całkowicie przesłaniały to, co było za nimi. Tworzy jedność z otaczającymi je drzewami.

Przeszli wzdłuż olbrzymiej, roślinnej ściany. Ich oczom ukazała się całkowicie zarośnięta przez gałęzie furtka. Sprawiała wrażenie nieużywanej od lat, a ktoś, kto nie wiedziałby, że znajduje się w tym miejscu, na pewno, by jej nie znalazł.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz