Porwanie

33 4 9
                                    

Samuel, czekając na Vincenta postanowił przymknąć, jak mu się zdawało, na chwilę oczy. Traf chciał, że zasnął w dość niewidocznym miejscu, za ostatnią zagrodą. To było idealne miejsce. Bowiem nie ma wygodniejszego miejsca do odpoczynku niż stóg siana dla kogoś, kogo życie opiera się na ciągłych wojażach. Nawet jeśli do wyboru ma miękką, pałacową pierzynę.

Zbudziło go prychanie zniecierpliwionego wierzchowca. Z wielką niechęcią otworzył oko. Wszystko wokół niego sprawiało wrażenie całkowicie wybudzonego ze snu.

Zerwał się na równe nogi. Zaspał moment wyjazdu Vincenta.
Nie tracąc czasu, wskoczył na naprędce osiodłanego, czarnego ogiera i ruszył galopem, zostawiając za sobą wyrzucane spod kopyt hałdy śniegu.

Nim przejechał pół stajania, pluł sobie w brodę, że nie zabrał ze sobą wełnianego kubraka. Cały dygotał z zimna. Ścisnął nogami boki konia, ponaglając zwierzę do jeszcze szybszego biegu. Zwolnił dopiero, gdy zaczął zbliżać się do zakapturzonego jeźdźca. Podjechał doń ostrożnie, trzymając rękę na główni miecza.

– Nareszcie jesteś – przywitał go Vincent. – Już prawie jesteśmy.

Samuel odetchnął z ulgą. Najwyraźniej jego niefrasobliwość przejdzie bez większego echa. Mężczyzna, jadący przed nim, sięgnął do sakwy przytroczonej do siodła i wyciągnął szary, podszyty wełną płaszcz.

– Trzymaj i załóż kaptur – poinstruował wiedźmina, gdy tylko zrównały się ich konie.

Samuelowi po chwili udało się powstrzymać drgające z zimna ciało. Spojrzał na jeźdźca, który podał mu odzienie.

– Czy odczytywanie znaków nie będzie utrudniał fakt, że ziemia jest skuta lodem? – zapytał z przekąsem Sam.

– Niech twoja rozczochrana się tym nie martwi. Znajdziemy na to sposób. Poza tym znaki zostawiono na murach – odparł Vincent.

Razem z pięciorgiem przybocznych
przejechali półtorej stajania, aż ich oczom ukazały się ruiny starego dworku. Ściany z czerwonej cegły były mocno nadgryzione zębem czasu. Dodatkowo próżno było szukać dachu, który, sądząc po walającym się wokół gruzowisku, swoje lata świetności miał już dawno za sobą.

Vincent podszedł do jednej ze ścian i oświetlił ją światłem wydobywającym się z metalowego kaganka. Skinieniem dłoni przywołał do siebie wiedźmina.

– Przecież na tej ścianie nic nie ma – żachnął się Sam. – Marnujesz tylko mój czas.

– Zaczekaj, spójrz. – Oświetlał powoli każdy fragment ściany. – Widzisz? – Wskazał palcem miejsce, na które padało światło. – Raymond użył specjalnej farby. Rozpoznajesz te runy?

Wiedźmin zmrużył oczy. Zdecydowanie widział już gdzieś takie znaki. Zmarszczył czoło, wytężając pamięć. Mistrz Jodok, podczas szkolenia wiedźminów w twierdzy Kaer Tiele, na zajęciach z tropienia uczył ich właśnie takich run. Był to niezawodny sposób na komunikację między podróżującymi wiedźminami. Dzięki temu można było ostrzegać się o czyhających niebezpieczeństwach, bądź o wyjątkowo skąpych zleceniodawcach.

– Nie będę miał problemu z odczytaniem tej wiadomości – głosem znawcy stwierdził Samuel.
Następnie przyjrzał naściennym malunkom. Mlasnął z niezadowolenia. Runy układające się w ciąg następujących po sobie słów, nie zwiastowały niczego dobrego.

– Nie mam dla was najlepszych wieści – westchnął. – Wszystko wskazuje na to, że twój przyjaciel – zwrócił się do Vincenta – jest w niebezpieczeństwie.

– Co dokładnie jest napisane? – zapytał zmartwionym głosem as wywiadu.

Wiedźmin wodząc palcem po ścianie, powiedział:

– To oznacza, że w okolicy są źli ludzie – wyjaśnił wskazując prostokąt. – Jest ich dużo – przejechał palcem pod kolejnym z nich, którym był trójkąt z kropką w centrum.

– A co oznacza ostatni z nich?

– W dokładnym tłumaczeniu znaczy tyle, co spotkajmy się tu trzeciego dnia o zachodzie słońca. Jak dawno odkryliście te znaki?
– Trzy dni temu

– Niedobrze – zasępił się Sam. – Mam nadzieję, że to nie jest jakaś prowokacja.

Kilka chwil po tym jak wypowiedział te słowa, zasypał ich grad strzał. Rzucili się na ziemię. Byli w potrzasku. Samuel czuł, że tym razem wpakował się w prawdziwe bagno.

Wiedźmin rozejrzał się, szacując straty. Cała przyboczna straż Vincenta została wystrzelana jak kaczki.
Przeczołgali się za rozpadającą się ścianę, ostrożnie lustrując teren dookoła.

– Otoczyli nas – warknął Sam. – Wyciągnij broń i stań plecami do mnie. – Jego słowa zostały jednak uprzedzone. Vincent, jako as wywiadu, dobrze wiedział jak należy zachować się w patowej sytuacji.

– Musimy dostać się jak najszybciej do koni – szepnął kompan wiedźmina.

Krąg przeciwników co raz bardziej się zaciskał. Samuel ujrzał sylwetkę górującą nad pozostałymi. Na widok łysej, mocno zarysowanej czaszki jego serce przyspieszyło, a adrenalina powoli uwalniała się do krwiobiegu.

– Nie pozwólcie mu tym razem uciec – wrzasnął tubalnym głosem Omar, unosząc triumfalnie miecz. – Jeśli go wypuście to osobiście każdego wbiję na pal.

Samuel skupił wzrok na medalionach zwisających z rękojeści jego miecza. Jeden z nich może należeć do Dorothei. Wyjątkowej wiedźminki, którą darzył wyjątkowym sentymentem. Zwłaszcza po pamiętnej nocy poprzedzającej Próbę Traw.

– Biegnij do mojego konia – nakazał Vincentowi. – No już! – pogonił go, widząc narastającą chęć protestu na jego twarzy. – Chodzi im wyłącznie o mnie.

Następnie odwrócił się od biegnącego w stronę karego gniadosza mężczyzny. Szedł wolno. Czuł jak z każdym krokiem, gotująca się w nim wściekłość przeradza się w niezaspokojoną rządzę mordu.

Ludzie Omara zaatakowali go ze wszystkich stron. Skupił się na pierwszym, który do niego dotarł. Ciął krótko przez szyję. Krew trysnęła cieniutkim strumieniem. Z kolejnym postawionym krokiem złożył się do zastawy. Zbił ostrze atakującego, po czym wyminął wertykalne cięcie kolejnego przeciwnika stając dokładnie za jego plecami. Nie zastanawiając się długo, ciął obydwu po ścięgnach achillesa. Wpadł w trans, a każdym morderczym cięciem zbliżał się do Omara. Nie liczyło się nic innego. Musiał pomścić tych, którzy razem z nim przetrwali Próbę Traw.

Omar widząc nieporadność swoich ludzi, ryknął wściekle. Skinął na stojących koło niego Konusa i Raymonda.

– Teraz! – warknął, po czym we trójkę rzucili się w stronę wiedźmina.

Zbrukana krwią i pokryta lodem ziemia uniemożliwiła Samowi odpowiednią reakcję. Sieć opadła na niego, a pozostali jeszcze przy życiu przeciwnicy rzucili się na niego, powalając go na ziemię.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 20, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz