Hanza

94 36 29
                                    

Konus tego dnia nie zamierzał wychodzić ze swojego wozu. Był pewien, że Omar wszystkiego dopilnuje.

Dziś miał zdać pierwszy raport dla swojego Pana.

Na ścianie przyczepy wisiał obraz.
Arnold do końca nie wiedział jakim cudem człowiek może przenosić się z miejsca na miejsce za pomocą malowidła.

Gdy tylko odwrócił się plecami do  obrazu, usłyszał ciche tąpnięcie za sobą. Zakapturzony przybysz ponownie przyszedł mu na spotkanie.

– Proszę, proszę – w jego głosie dało się wyczuć nutę podziwu – widzę, że szybko uporałeś się z ubytkiem ludzi.

– Tak, chcę jak najszybciej odbudować swoją pozycję w hierarchii.

– Dobrze – zaczął przybysz siadając na drewnianym krześle. – Opowiadaj jak się sprawy mają.

– Cóż, zwerbowałem całkiem pokaźną szajkę jak widzisz. Granica sterroryzowana, dodatkowo pola uprawne Vilfurila poszły z dymem.

Przybysz rozsiadł się swobodniej na krześle, kładąc ubłocone buciory na czymś, co miało służyć za łóżko.

Konus mimowolnie uniósł brew. Doskonale wiedział, że nie może dać się sprowokować.

– Z tego, co mówisz wszystko idzie zgodnie z planem. W okolicy zaczął się kręcić twój stary znajomy – zaczął ironicznie szczerząc zęby.

– Kto? – drwiąco zapytał Arnold.

Nie uzyskał odpowiedzi. Przybysz wstał wskazując palcem wyrwę w jego głowie, która zajmowała miejsce ucha.

Posłaniec bez słowa zbliżył się do obrazu i po chwili całkowicie zniknął z pola widzenia.

                       ***

Ostatnia zmiana posterunku Hanzy były dla Raymonda wyczerpująca. Zaskakująco, bardziej wyczerpująca niż tegoroczny karnawał. Planował wtedy wpaść pomiędzy uda wieśniaczek, ale ostatecznie nieprzytomnie wpadł do dołu z gnojem.

Lekkie szturchanie zaczęło wybudzać go z półświadomego snu. Spod lekko uniesionych powiek, zamajaczył mu zarys rosłego mężczyzny.

Odruchowo próbował odgonić natręta. Zamiast znajomego świstu powietrza, poczuł na nadgarstkach ciasno związany łańcuch.

Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, w jakiej sytuacji się znajduje.

– Żyjesz? – zagaił zachrypniętym głosem nieznajomy.

Raymond próbował odpowiedzieć, jednak zdrętwiałe  usta odmówiły mu posłuszeństwa. Dziwne, czyżby ktoś na siłę wlał w nie litry śliwowicy?

– Dobrze, przynajmniej nie będziesz przerywał. Minęły trzy dni od momentu, gdy postanowiliśmy wyzwolić cię z życia pełnego wygód. Jestem zdania, że mężczyzna w takich okolicznościach nigdy nie pozna swojej wartości – kontynuował, uśmiechając się złowieszczo.

– Mam propozycję. W hanzie zawsze potrzeba rąk do pracy. Ta szansa jest dla Ciebie ostatnią… brzytwą ratunku. Skaleczysz się? Poznasz swoje prawdziwe męskie oblicze? To twój wybór. Zrezygnować możesz zawsze, o ile uważasz, że twój marny łeb już ci się nie przyda.

– Moi ludzie mnie odnajdą – zaprotestował ledwie słyszalnym głosem Raymond.

– Sądzisz, że zdążą? Niedaleko stąd znajduje się całkiem przyjemne cmentarzysko. Nieogrodzony teren sprzyja potworom, które wyjdą na żer. W dzisiejszych czasach trudno o dobrą rozrywkę, więc zajadają swoją nudę. Pamiętaj, że nawet najlepszy szermierz dupa, kiedy przeciwników kupa.

– Dam radę – wycedził przez zęby, które jeszcze posiadał.

Pierwszy cios nieco ogłuszył więźnia.

– Widzę, że doskonale radzisz sobie z markowanym uderzeniem – wyszczerzył ironicznie próchniejące kły. – Patrząc na twój mierny stan i strzępki woli życia, możesz udowodnić, że zrobisz wszystko, by je ocalić. Zawsze jest szansa, że odżyjesz. Nasz Mistrz zawsze nagradza tych, którzy go nie zawodzą.  Sprawa jest prosta. Niedaleko naszego obozowiska znajduje się sierociniec dla plugawych odmieńców. Twoim zadaniem będzie puścić cały ten przytułek z dymem.

Omar nie pozwolił na odpowiedź. Po kolejnym ciosie polała się krew.

– Zdecydowałeś? – W jego głosie pojawiło się rozdrażnienie.

Raymond próbował otworzyć usta, niestety natychmiast zaczął krztusić się krwią. Kiwnął jedynie potwierdzająco głową.

– Dobrze, pamiętaj, że nawet jeśli nas nie widzisz, to my bez wątpienia widzimy ciebie – rzucił na odchodne Omar.

***

Raymond zbudził się sam, tym razem dłonie miał wolne.

Uniósł ostrożnie głowę i badawczo rozejrzał się wokoło. Wszystkie wozy, które stały tu jeszcze poprzedniego wieczora zniknęły.

Na pierwszy rzut oka, nie pozostał żaden ślad po hanzie. Miał tylko nadzieję, że zostawili jakiekolwiek informacje.

Dokładnie zlustrował okolicę. Jedynym miejscem, nadającym się do ukrycia informacji, była dziupla w drzewie, do którego niedawno był przykuty.

Przeczucie go nie zawiodło. Z dziury w drzewie wyciągnął zawiniątko. W środku znajdowało się krzesiwo oraz mały mieszek monet.

Jedyną wskazówką, jaką odnalazł były trzy słowa.

Vergen, Sierociniec, Płomień.

Przekaz był krótki, lecz dosadny. Wiedział, co ma zrobić, gdzie i kiedy. Tylko ile dokładnie dadzą mu czasu? Nie należało tracić ani chwili.

                      ***

To był ostatni przystanek Raymonda przed wykonaniem zadania.

Okolica wydała się idealna na spoczynek. Wychodząc z lasu, jego oczom ukazał się wysoki budynek.

Nie wyglądał gorzej od stodoły, w której zwykł sypiać po świątecznych hulankach, gdy ukrywał się przed rozzłoszczonymi matkami swoich towarzyszek.

Kamienne ściany pokryte bluszczem i mchem nadawały mu wrażenie opustoszałego.

Budowla wykazywała wszystkie znamiona bycia wieżą. Różniła się od niej jednym aspektem. Zamiast strzelistego dachu, wieńczyło ją dziwne, a zarazem nieco znajome urządzenie.

Do długiej pionowej deski przymocowane zostały po bokach dwa mobilne ramiona. Cała konstrukcja została zamieszczona na samym szczycie budowli.

Raymond doznał olśnienia. Właśnie takich urządzeń używano jeszcze kilkanaście lat temu do przekazywania informacji na odległość. Te nieco archaiczne machiny aktualnie nie były używane.

Lata ich świetności, szczęśliwie przypadły na moment, w którym Raymond szkolił się w wywiadzie.

W jego głowie natychmiast pojawiła się iskra nadziei. Bardzo możliwe, że Hanza nie ma w swoich szeregach ludzi znających sposób działania tej machiny.

Podszedł do drewnianych drzwi i pchnął je. Jego dłoń nie napotkała żadnego oporu.

Bezchmurne niebo i średnia wilgotność powietrza dawały komfortowe warunki do komunikacji w ten sposób. Miał nadzieję, że po okolicy plącze się, choć jedna osoba dostatecznie stara, by znać szyfr.

We wnętrzu zabudowania znajdował się prosty mechanizm. Przez specjalne otwory w połaci pociągnięto liny wzmocnione dodatkowo mosiężnym łańcuchem. Każdemu z ramion odpowiadał jeden sznur, który sięgał niemal do podłogi pierwszego piętra budynku.

Raymond po wejściu do sterowni natychmiast sprawdził poprawność działania urządzenia. Wszystko szło gładko, więc zaczął nadawać.

Niebezpieczeństwo.

Sierociniec w Vergen.

Ewakuujcie sieroty.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz