Barka

30 3 8
                                    

Gregory chrapnął przeciągłe. Otworzył zaspane oczy i z wyrzutem spojrzał na stojącego nad nim mężczyznę. Wytarł rękawem ślinę ściekającą mu po policzku.

– Przespałeś najazd odmieńców – oburzył się jego zmiennik.

– Co? Stało się coś? To elfy?

– Tak, to długouchy.

– Czego od nas chcą te parszywe odmieńce? – Wiadomość dobudziła go, niczym chlusniecie lodowatą wodą w twarz. – Mało tym plugawym odmieńcom? Nie dalej jak wczoraj nas najechały – warknął wściekle.

– Jak to czego? Żądają otworzenia śluzy na rzece.

– Prędzej utopię się we własnej krwi, niż pójdę im na rękę. Uważaj na więźniów. Trochę ich wymęczyłem. – Wyszczerzył rząd nierównych zębów. – Ruszyła pogoń?

– Tak, widzę, że właśnie wracają – Wskazał ręką chłopów wchodzących na teren wioski.

– Spokojnej warty – pożegnał zmiennika, a następnie skierował się w stronę uczestników obławy.

– Jak tam? Dorwaliście któregoś?

– Niestety nie. Ktoś musiał im pomóc. Sami nie zdołaliby się przedrzeć  przez palisadę.

– Czyli ktoś musiał ich wpuścić – warknął.

Spojrzał wściekle na idącego w ich kierunku Jędrka. Zazwyczaj nie przykładał wagi do tego, co mu mówią więźniowie. Traktował ich jak worki, na których wyładowywał swoją frustrację. Nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej kobiety. Jeśli tylko pojawiła się okazja, to nie omieszkał wykorzystać jej do zadania cierpienia plugawym odmieńcom. Nienasycony głód zemsty wypełniał całe jego dotychczasowe życie.

Słowa elfki ciążyły mu jednak w głowie. Jakim cudem ktoś, kto tyle razy ratował mu skórę, miałby pomagać tym parszywcom? To nie mogła być prawda.

– Dobrze, że skończyłeś już wartę – zaczął jego druh. – Te psiakrwie porwały twojego syna.

Gregory zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Z trudnością stłumił swój gniew w zaciskanych pięściach. Czuł jak paznokcie wbijają mu się we wnętrze dłoni.

– Porwali mojego pierworodnego?! – wrzaskiem poderwał wszystkie ptaki w okolicy do panicznej ucieczki. – Jak wy, imbecyle, mogliście do tego dopuścić. – Złapał za koszulę stojącego najbliżej niego mężczyznę.

– Zostaw go – uspokajająco rzekł Jędrek – Jesteśmy najlepszymi tropicielami w wiosce. Szybko odnajdziemy twojego syna.

– Dobrze – warknął, ściągając przy tym usta i mrużąc oczy.

***

Szybkim krokiem kierował się w stronę wysokich, drewnianych wrót. Nie chciał podejmować pochopnych osądów. Zgodnie z tym co podpowiadał mu zdrowy rozsądek, musi sprawdzić co dzieje się po drugiej stronie barykady.

– Wiedźminie, dowiedziałeś się czegoś? – zapytała Zielonooka, doganiając go na chwilę przed opuszczeniem wioski.

– Powiedz mi tylko jedno. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami waszego prowizorycznego więzienia?

– Wiesz – oburzyła się. – Ja się tym nie zajmuję.

Samuel nie musiał więcej pytać. Dobrze wiedział, że wszystko co dzieje się w wioskach, nigdy nie odbywa się bez wiedzy czarodziejów. Zatrzasnął za sobą bramę, zostawiając za nimi skonsternowaną rozmówczynię.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz