Historia przeklętej rodziny

28 5 50
                                    

– Tak właściwie, to po co ta cała akcja z odwracaniem uwagi? Przecież była niematerialna, czyli nie mogła nam nic zrobić.

– To, że coś nie może cię uderzyć, nie znaczy, że nie może cię skrzywdzić. – rzekł pouczająco Samuel. – Byłem prawie pewny, że będzie chciała opętać jedno z nas. Widziałem jak robisz mieczem – westchnął, spojrzawszy na kolejne wykopane mogiły. – Tylko jedno z nas wyszłoby z tego cało.

– Teraz rozumiem. Czyli został nam tylko ostatni upiór? – Przyjrzała się jego twarzy. Srebrzyste światło księżyca oświetlało go dobrze. Znikł trupioblady kolor, a uwidocznione żyły znów znalazły się pod grubą warstwą skóry.

– Ich córka – rzekł umieszczając szczątki w grobach. – Ostatnim razem prawie zabiła mnie samym krzykiem. Mam nadzieję, że nasz plan osłabienia jej przyniesie efekt.

– Inaczej będzie z nami krucho – dokończyła Shirke.

Samuel kilkoma sprawnymi ruchami zasypał mogiły ziemią. Pierwszy raz na swojej drodze spotkał tak skomplikowaną klątwę. Przy kolejnym spotkaniu ze starymi druhami, będzie miał co opowiadać.

Ponownie przekroczyli próg twierdzy. Zapalone poprzednio łuczywa, zamocowane przy ścianach, wciąż żarliwie płonęły. Niesforne ogniki deformowały ich cienie powstające na zimnych, kamiennych ścianach.

– Ostatnim razem dopadła mnie na górze, tym razem mogę zażyć jeszcze tylko jeden eliksir. Inaczej zatruję organizm i mówiąc w skrócie, nie będzie zbyt kolorowo. Dotarłaś dalej niż ja. Co było za tamtą ścianą? – zapytał, pokonując ostrożnie stopnie.

– Coś jakby sypialnia. Jednak jestem pewna, że korytarz ciągnął się gdzieś dalej.

– Musimy to sprawdzić – westchnął. – Pamiętaj, szukamy krasnoluda uwięzionego wewnątrz. Gotowa? – Skinęła tylko głową, zagryzając wargi.

Weszli na górną kondygnację budynku. Shirke zaczęła szczekać zębami próbując rozdygotanymi rękoma zapalić krzesiwem pochodnie.

Przeszli przez pomieszczenie w którym Samuel odwracał uwagę demona. Dzięki rozpraszającemu mrok, płomieniowi łuczywa ich oczom ukazały się drzwi w kolorze drzewa orzechowego.

– Wiedziałem, że jest stąd inne wyjście, niż to które sam zrobiłem – stwierdził z przekąsem Samuel.

Shirke uśmiechnęła się nieznacznie. Coraz trudniej było jej używać krzesiwa.

Drzwi ustąpiły pod ich naporem. Znaleźli się na środkowym etapie, całkowicie skąpanego w mroku korytarza. Wiedźmin, widząc nieporadne ruchy towarzyszki, wziął od niej krzesiwo i z uśmiechem na ustach podał jej pochodnię.

– Ogrzej się, pamiętaj by zapalać po drodze te zahaczone na ścianach. Dzięki temu będziemy wiedzieć gdzie już byliśmy. – Kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie.

Następnie eksplorowali komnatę po komnacie. Po upiorze ani śladu. Tak samo, jak nigdzie nie było żadnej wskazówki na temat tego, gdzie może znajdować się Rajadys.

Zrezygnowani pchnęli ostatnie drzwi. Wielka komnata pojawiła się przed ich oczami. Przekraczając próg poczuli, że jeszcze niestrawione resztki z obiadu wykonują niebezpieczne, dzikie harce.

Samuel, który już nie jedno w życiu widział, odwrócił wzrok od leżącego na środku sali kościotrupa. W miejscu, gdzie powinien znajdować się oczodół widniała wbita weń świeca. Nie było widać lontu. Najprawdopodobniej ktoś wbił nieboszczykowi w oko płonący ogarek. Białe jak śnieg paliczki, wciąż leżały na drewnianym podwyższeniu.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz