Leszy

37 6 36
                                    

Samuela od dłuższego czasu drażniły ledwo wyczuwalne drgania medalionu. Podczas wędrówki przez puszczę nie było to dla niego niczym nietypowym. W lasach roiło się od różnorakiego plugastwa. Poczynając od pokoniunkcyjnych wynaturzeniach, a kończąc na zwykłym, ludzkim skurwysyństwie. Rozbójników czyhających wzdłuż traktu było co niemiara.

Ostatnia wioska, do której zboczyli z gościńca była efektem działalności zbójeckiej na zaawansowaną skalę. Na widok pogorzeliska, w jego głowie, jak przez mgłę przelatywały obrazy poprzedniego życia. Czas, gdy razem z grupą zbirów napadał na takie wioski. Jednak coś było nie tak. Do tej pory hanza, która napadała na dany teren podkradała zapasy. Ewentualnie, zależnie od chuci jej członków, oddawali się żądzy, bałamucąc młódki.

Tym razem wioska, w której rzekomo pojawiła się zbójecka banda, była doszczętnie zniszczona. Teren specjalnie wykarczowany pod uprawy cały pokryty był popiołem. Wszystkie plony, a nawet szopy z zapasami zostały strawione przez czerwonego kura.

– Wciąż myślisz o tej wiosce – zapytała go, jadąca na mizernej kobyle Shirke.

– Tak, gnębi mnie to. Z doświadczenia wiem, że nawet najbardziej zachłanni zbóje nie zostawiają za sobą tak doszczętnie spalonej ziemi.

– Dlaczego?

– Z prostej przyczyny. Otóż bandy lubią grasować na terenach, które już znają. W ich interesie jest, żeby mieli możliwość ciągły dostęp do dóbr.

– To zrozumiałe. Tylko nie pasuje mi ta teoria do wioski, którą mijaliśmy dwa dni temu. – stwierdziła uchylając się przed lecącą w jej stronę czarne, kraczące złowróżbną pieśń, stado.

Gęstwina krzaków praktycznie uniemożliwiła im jazdę wierzchem. Klacz, którą prowadziła Shirke, wynegocjowali od ludności wioski. Nie była zabiedzona. Objuczyli ją niczym pociągowego muła. Nic dziwnego, że zwierzę zaczęło protestować. To z kolei rozwścieczyło jej właściciela, który próbował poganiać ją batem. Nie uszło to uwadze towarzyszki Wiedźmina. Natychmiast zareagowała w obronie zwierzęcia, o mały włos nie skracając mężczyzny o głowę.

Samuel przystanął nasłuchując. Zbliżali się do miejsca, gdzie gęstwina mocno się przerzedziła. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Miejsce idealnie nadawało się na obozowisko.

Samuel oddalił się w poszukiwaniu suchych gałęzi. Silnie drgający medalion wzmógł jego koncentrację. Wicher zerwał się, gdy tylko zaczął odrąbywać kawałki brzezinowej kory na podpałkę. Przeszył go dreszcz. Nie zastanawiając się długo wrócił do Shirke.

Dziewczyna wyciągnęła z tobołków zawiniątko z jedzeniem. Grabarz hojnie obdarzył ich na drogę różnego rodzaju zapasami.

– Dziś niestety czas na wysuszone mięso – oceniła niechętnie.

– Nie narzekaj. Ważne, że mamy prowiant. Gorzej z końmi. Na samej trawie długo nie przetrwają – westchnął poklepując po umięśnionym grzbiecie swojego wierzchowca.

– Swoją drogą dziwne bywają losy Prawa Niespodzianki. Tatko opowiadał mi, że w ten sposób powiększacie swoje szeregi. Tylko jak ty chcesz zrobić z konia Wiedźmina – zaśmiała się, a Samuel spojrzał na nią rozbawiony.

– To prawda, to byłby dość trudne – podsumował, uśmiechając się.

Zbliżył się do starannie ułożonego ogniska. Rozplótł spory kawałek dratwy, by ogień za szybko nie przygasł. Złożył palce w znak, lecz drewno nawet nie zadymiło.

– Zaraza, co jest nie tak? – Zirytowany zaczął rozciągać palce, powodując charakterystyczne strzelanie ścięgnami.

Następna próba również skończyła się fiaskiem. Zrezygnowany, wyciągnął z sakiewki dwa, ciemne jak noc, kamienie. Po kilku chwilach pocierania jeden o drugi, snop iskier obsypał ułożone w stożku gałęzie.

– Nie mogłeś użyć znaku? – zapytała zaniepokojona.

– Tak, zupełnie nie czuję energii, która zazwyczaj krąży we mnie bezustannie.

Jednak nie było im dane długo cieszyć się posiłkiem. Stado kruków zatoczyło krąg nad ich głowami. Samuel wyczuł pod koszulą nasilające się drgania medalionu. Mimo niemożności użycia Igni, wisior spełniał swoją ostrzegawczą funkcję.

Czarne ptaszyska zakreślały coraz mniejsze kręgi, aż w końcu obsiadły stary, omszały pień. Wiedźmin przeczuwał do czego to wszystko zmierza.

– Dobądź broni – szepnął do dziewczyny. – Musisz robić dokładnie to co ci powiem.

Shirke nie do końca zdawała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Doznała głębokiego szoku, gdy Samuel jednym cięciem odrąbał powozy i płazem uderzył konie po rzyci. Nic z tego nie rozumiała.

Nagle spróchniały konar zniknął. Chwilę później przed ich oczyma zmaterializował się wysoki, ponad dwumetrowy stwór. Sądząc po rozłożystymi porożu, można było wywnioskować zaawansowany wiek potwora. Niestety w odróżnieniu od ludzi, z wiekiem staje się niezwykle potężny. Tam, gdzie powinna znajdować się twarz, widniała bydlęca czaszka. Długie, sięgające do ziemi ramiona, pokryte były brzozową korą.

– Nie pozwól, by się do ciebie zbliżył – krzyknął Sam, okrążając Leszego od zachodu. Po przeciwnej stronie, Shirke niczym w lustrzanym odbiciu powtarzała wszystkie jego ruchy.

Pokoniunkcyjne monstrum ryknęło wściekle, nie mogąc zdecydować, w którą stronę przypuścić atak. Nim Wiedźmin ruszył w jego stronę, na polanie rozległo się głuche warczenie.

Shirke rozejrzała się. Z gęstwiny otaczającej polane wyszły wilki szczerząc kły. Chwila nieuwagi wystarczyła i Stwór zamachnął się w jej stronę. Nie miała szans odbić ciosu.

W ostatniej chwili na drodze uderzenia stanęło ostrze sihilla. Przeciągły ryk Boruty zagonił otaczające ich stado do walki z intruzami. Kolejny, mierzony cios przeciął jedynie powietrze w miejscu, gdzie rozpłynął się Stwór.

Wilki w mgnieniu oka rzuciły się na nich. Zaciekle szczekając zębiskami próbowały zagonić wiedźmina i medyczkę pod rozłożysty dąb. Klingi błyskały w szaleńczych młynkach raniąc atakujące stworzenia. Jednak wciąż pojawiały się nowe osobniki, zmuszające ich, by cofali się krok po kroku.

Leszy, przemieniony w okazałego przywódcę stada, tylko czekał na taką sposobność. W momencie, gdy pewien był, że cała uwaga przeciwników skupiona jest na walce, lekkim truchtem ruszył w ich stronę. Przyśpieszył. Od intruzów oddzielała go odległość, którą bez problemu pokonałby susem. Naprężył mięśnie tylnych łap i skoczył.

Samuel w ostatniej chwili zauważył niebezpieczeństwo. Wielki, szary wilk był o włos od skupionej na walce Shirke. Dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi, zdołał w jednej sekundzie zmienić kierunek ciosu. Szczęka basiora kłapnęła centymetr od szyi dziewczyny. Wilcze kły posypały się po zderzeniu z ostrzem wiedźmińskiego miecza.

Niczym demon zaczął siec otaczające ich stado. Shirke nie odstawała mu na krok do momentu, aż oczyścili polanę. Zaspanii oparli się plecami o siebie.

Stwór znów przybrał swoją rogatą postać. Patrząc na nich, całą siłą uderzył w glebę przed sobą. Sekundę później, korzenie kryjące się pod ziemią wystrzeliły w ich stronę.

Samuel odepchnął medyczkę, uskakując w ostatniej chwili. Potwór, widząc w nim większe zagrożenie, ruszył w jego stronę. Wiedźmin przeskoczył nad palącym się jeszcze ogniskiem. Z całej siły kopnął w płonące żerdzie. Trafił idealnie, prosto w łeb Bestii. Leszy rozpłynął się w powietrzu, stado kruków wzniosło się ku górze. Wokół nich rozległo się złowróżbne krakanie.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz