Przemiana Shirke

35 6 38
                                    

Nieśmiałe promienie słońca próbowały nieudolnie przebić się przez gęstwinę liści. Gałęzie drzew sprawiały wrażenie rozłożonego nad puszczą baldachimu. Poranne światło padało na mężczyznę,
który oporządzał konia. Wszystkie ruchy wykonywał mimowolnie,
gdyż zaspane oczy kleiły mu się jeszcze od snu.

– Już ruszasz? – zapytała go dziewczyna stojąca w progu drewnianej chaty. Odetchnęła głęboko. Uwielbiała zapach drzew zmieszany z poranną rosą.

– Nie patrz tak na mnie – obruszył się, widząc jej spojrzenie. – Potrzebujemy jakiegoś wozu i konia pociągowego, by przetransportować Rajadysa do pałacu. Musisz nad nim czuwać. Nie wiadomo jak będzie rozwijać się choroba.

Shirke spojrzała na niego smętnie. Odkąd wrócili z twierdzy, co rusz znikał na parę dni. Jak to mówił, zajmował się swoim fachem. Zbliżająca się zima zwiastowała zastój na wiedźmińskie zlecenia. Jak powszechnie wiadomo, gdy tylko się ochładzało to plugastwa mniej plątało się po wsiach i traktach. Skromna sakiewka, którą nosił przytroczoną do pasa, nie zwiastowała spokoju na ten okres. Dlatego przyjmował wszystkie nawet zlecenia, nawet takie, którymi wzgardziłby nie jeden wiedźmin.

Mimo tego, tęsknie spoglądała nań, zawsze gdy ruszał w drogę. Miała nadzieję, że pewnego ranka znów ruszą ku kolejnym przygodom.

– To jeszcze nie czas, byś ruszała na szlak. Byłaś opętana. Zbieraj siły – dodał troskliwie, widząc jej tęskne spojrzenie. Jednak ktoś musiał zostać w chacie ich przyjaciół i czuwać nad chorym krasnoludem.

Shirke nie mogła doczekać się chwili, gdy znów dosiądzie konia i nie zważając na nic ruszą z kopyta. Tęskniła za uczuciem rozwiewanych przez wiatr włosów. Za walką.

Ciągłe siedzenie w jednym miejscu strasznie ją nużyło. Odkąd wyrwała się ze świątynnych murów, liczyła na ciągłe przygody, do których z taką lubością wzdychała, czytając świątynne księgi.

– Do zobaczenia – pożegnał przyjaciółkę.

Niepocieszona przyglądała się jak jej przyjaciel znika w zaroślach, prowadząc konia za uzdę.

Ten poranek był wyjątkowo chłodny, można by rzec, że był to pierwszy oddech zimy. Nawet pod grubym swetrem od Glorii czuła, że całe ramiona pokryte ma gęsią skórką. Wróciła do chaty, słysząc, że gospodyni zaczyna krzątać się przy blacie kuchennym.

Shirke starała się pomagać w codziennych obowiązkach. Bardzo dużo zawdzięczali Bernardowi i jego żonie. Wydawałoby się, że Samuel nie ma przed nimi żadnych tajemnic, tak jak oni przed nimi. Mimo tego, Shirke miała opory, by zwierzyć się im z problemu, który ją dręczy.

Dzieciństwo było dla niej czasem całkowitej beztroski, które bezpowrotnie zniknęły wraz z momentem, gdy trafiła pod opiekę arcykapłanki. W świątyni tylko, najwyższa z kapłanek, znała jej sekret. Dzięki temu Shirke przysługiwała odosobniona cela, w której jej przemiana mogła przebiegać bez żadnych zakłóceń. Teraz jednak nie miała takiego komfortu.

Gdy po obiedzie pomagała zmywać naczynia przy studni, nieco przestraszyła się swojego odbicia w wiadrze z wodą. Blada twarz i mocno podkrążone oczy zwiastowały zbliżającą się pełnię.

– Musisz teraz dużo odpoczywać – zaczęła Gloria. – Sam prosił, żeby mieć cię na oku po tym opętaniu. Widzę jednak, że z dnia na dzień czujesz się coraz gorzej. – W jej głosie dało się wyczuć szczerą troskę.

– Zawsze przed pełnią czuję się słabiej – wyjaśniała dziewczyna.

–  Shirke – kobieta zaczęła delikatnie. – Od kilku dni będąc blisko ciebie wyczuwam coś, co jest mi nieznane. Jest to związane z tobą. Dokładnie rzecz ujmując, to twoje ciało wydaje zapach różniący się od tego, z którym tu przybyłaś.  Przyczyną nie jest comiesięczne krwawienie. Nie jest to także spowodowane opętaniem – rzekła uspokajająco, widząc narastający niepokój w oczach swojej rozmówczyni. – Do tej pory nie poznałam jeszcze takiej aury zapachowej. Czy wiesz może co dzieje się z twoim ciałem?

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz