Narodziny kłopotów

157 46 53
                                    

Konus nie mógł znaleźć sobie miejsca, co rusz wstawał i podchodził do portretu na ścianie. Liczył, że nikt dziś się w nim nie pojawi. Nie przepadał za niespodziewanymi wizytami, którymi dość często raczyli go jego zleceniodawca.

Przejechał dłonią po miejscu, gdzie jeszcze niedawno było jego ucho, zacisnął wargi. Wiedział, że ból, który zadał mu ten włóczęga, jest niczym w porównaniu do tego, co czeka go z rąk mocodawcy.

Zaczęło zmierzchać, a zbój, stwierdziwszy, że nikt już nie przyjdzie, postanowił udać się po kamiennych schodach do bawialni. To pomieszczenie niegdyś było miejscem, w którym razem z braćmi opracowywali plany ich działań. Teraz, gdy wszedł do środka, poczuł niemiły skurcz, gdzieś w okolicach serca.

Został sam w bezcelowym jestestwie pomiędzy ścianami, które tak bardzo raniły, budząc coraz to boleśniejsze wspomnienia przedwcześnie rozerwanego braterskiego życia.

***

Poranek nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Kolejny manekin rozpłatany podczas codziennego treningu. Tylko taniec z ostrzem pozwalał mu, choć na chwilę, oderwać się od wyrzutów sumienia. Wciąż nawiedzały go sny, przedstawiające wydarzenia z polany. Zadanie, które otrzymali wydawało mu się banalnie proste. Musieli przetransportować dziewczynę w wyznaczone miejsce. Nikt jednak nie mówił w jakim stanie mają ją dowieźć. Postanowili sobie na niej poużywać. Niestety napatoczył się ten przeklęty włóczęga.

Okazał się nielichym przeciwnikiem, mimo, że nie miał przy sobie żadnego oręża. . Na ich nieszczęście włóczęgą był wiedźmin. Istna maszynka do zabijania. Ich przewaga topniała z każdą sekundą pojedynku. W wyniku nieszczęśliwego upadku zginął jeden z braci,gdy upadając, roztrzaskał potylicę o leżący na ziemi kamień. Nieszczęściem, przeciwnik wytrącił mu z ręki broń, którą parę dni wcześniej wykradli pewnemu rzemieślnikowi,który na odchodne krzyknął w ich stronę, że ta broń nigdy nie będzie posłuszna złodziejom. Dziwne bzdury plótł ten stary krasnolud.

Arnold, po utracie broni, przeczuwał, że ciężko będzie wyjść cało z zaistniałej sytuacji. Nie mylił się. Jednak przeciwnik zaskoczył go w ostatnim momencie, darując mu życie. Wspomnienia każdej nocy powracały w postaci koszmarnego snu. Każdej nocy budził się zlany potem. Cały czas obwiniał się. Może gdyby był bardziej skoncentrowany w tamtym momencie,  gdyby nie wypuścił z rąk miecza, to być może jego bracia wciąż by żyli.

Od tej niefortunnej przygody, dzień za dniem przez większość czasu spędzał na wpatrywaniu się w obraz. Pusty malunek przedstawiający tunel zbudowany z sumiennie własnoręcznie wykonanych cegieł.

Stan ten miał się rychło zakończyć, gdyż w odległym punkcie na płótnie zaczęła pojawiać się zakapturzona postać.

Z chwili na chwilę perspektywa zmieniała się, co sprawiało wrażenie, iż postać się zbliża. Konus nerwowo wytarł czoło chustą. Wiedział, że nadszedł czas do konfrontacji z wydarzeniami z polany na środku lasu.

– Witaj, Arnoldzie – przybysz powitał gospodarza. W jego głosie nie było nic niepokojącego, co powodowało jeszcze większe zakłopotanie Konusa.

– Witam w moich skromnych progach. Częstuj się. – Wskazał dłonią stół, na którym można było dostrzec jeszcze oddające ciepło potrawy.

– Dziękuję, lecz niestety muszę odmówić – stwierdził przybysz. – Uważam, że im szybciej przejdziemy do meritum, tym lepiej.

– Dobrze, wobec tego zamieniam się w słuch – odpowiedział Arnold, przybierając postać pilnego studenta na oxenfurdzkim Uniwersytecie.

– Sprawy nie mają się dobrze, jak dobrze wiesz, On jest cierpliwy, jednakże i jego cierpliwość ma swoje granice. Dodatkowo ktoś zaczął powoli odkrywać, co zamierzamy. Czas podjąć szczególne kroki. Gdzie są twoi bracia? Ich też trzeba wtajemniczyć.

– Zginęli podczas ostatniego zadania, to dlatego nie dostarczyliśmy jej do was.

– Tak myślałem, że nie bez przyczyny Go zawiodłeś – zachmurzył się. To nieco komplikuje sprawę, mam nadzieję, że nadal podołasz zadaniu. Musisz jak najszybciej zebrać kilku zaufanych ludzi i udać się na granicę z Aedirn. Masz tam zrobić zamieszki na tyle duże, by zmusić Vilfurila do podjęcia działania.

– To wszystko?

- Tak, informuj mnie na bieżąco o postępach.

Zarzucił wędrowny kaptur i zaczął powoli znikać w centrum obrazu.

***

Czas umykał niezwykle szybko, natomiast postępów nie było żadnych. Arnold chwytał się różnych sztuczek. W gospodzie „Baranina" kręciło się co prawda dosyć sporo szemranych typów, niestety żaden nie był odpowiednio dobry do jego kompanii. Dzięki swojemu doświadczeniu na szlaku, nauczył się rozpoznawać ludzi. Wystarczył mu rzut oka, by ocenić czy dany osobnik to nic nie warty krzykacz i pieniacz, czy wyrachowany morderca.

Sącząc piwo, zauważył, że do gospody wszedł właśnie rosły mężczyzna o mocno zarysowanej szczęce. Konus zaczął bacznie go obserwować. Nieznajomy ubrany był w ciężki, ciemnozielony płaszcz podróżny. Postanowił go sprawdzić. Kierując się w stronę wyjścia, gdy przechodził obok obiektu swoich obserwacji, napluł mu do kufla.

Na reakcję nie musiał długo czekać. Tylko dzięki swojemu refleksowi zawdzięczał utrzymanie trzewi wewnątrz ciała. W izbie zapanowała cisza. Prostaczkowie skierowali swoją uwagę na nich.

Wiedział już, że ten człowiek wyciąga broń tylko po to, by zabić. Nawet w momencie zniewagi, zaatakował go jedynie ostrzem ukrytym w rękawie płaszcza.

– Niezły odruch, wybacz to piwo. – Uśmiechnął się szyderczo Arnold.

– Przez ciebie straciłem ostatnią szansę na napitek – rzekł, rzucając pusty mieszek na stół.

– Taki chłop jak ty, a do tego spłukany do cna. – Szyderczy uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Karczmarzu, podaj dzban swojego najlepszego trunku – zawołał do brzuchatego mężczyzny, krzątającego się za kontuarem. – Wedle moich obserwacji przyszedłeś do tej zacnej gospody z podobnym celem co ja.

– Czyżby? – odparł, ściągając brwi.

– Tak, bo, jak mniemam, szukasz okazji na zarobek. Ja natomiast poszukuje kamratów do mojej kompanii.

Do ich stołu został dostarczony dzban. Uczestnicy rozmowy zdecydowanie zawiedli hołotę znajdującą się w izbie. Zamiast krwawej bójki spożywali alkohol, rozmawiali. Owej nocy nic wydarzyło się nic istotnego. Żadna historia nie zostanie opowiadana z wypiekami na twarzach ludzi, którzy przetrwaliby taką bijatykę.

– Dobrze, myślę, że zapowiada się ciekawie. Dziś jest twój szczęśliwy dzień. – Uśmiechnął się, pokazując lekko pożółkłe zęby. – Właśnie dogadałeś się z hersztem Mandragory.

– Doskonale – odparł Arnold, zacierając ręce.

Nareszcie wszystko zaczęło się układać po jego myśli.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz