Vilfuril

25 3 16
                                    

Na królewski dziedziniec dotarli jeszcze przed świtem. Tak jak spodziewał się wiedźmin, nie zastali żadnej żywej duszy poza strażnikami przy bramach do miasta, których poinstruowano, dzięki czemu nie mieli żadnych problemów, by dostać się na zamek.

Frontowe wrota otworzyły się, trzaskając o ściany. Randall sprawiał wrażenie, jakby całą noc nie spał. Spojrzał przekrwionymi oczami na leżącego na wozie brata. Łzy napłynęły mu do oczu.

– Dziękuję – wyszeptał w stronę wiedźmina. – Wejdźcie do środka, zażyjcie relaksu. Nie martw się o niego moja droga – zwrócił się do Shirke. – Będzie teraz pod opieką bardzo dobrych medyków.

– Ale nie najlepszych – dodał ledwo słyszalnie Samuel, mrugając porozumiewawczo do swojej kompanki.

– Wasze komnaty są już przygotowane. Szambelan oprowadzi was, gdy tylko zbierzecie dość sił po podróży – wyjaśniał krasnolud, idąc wzdłuż korytarza ciągnącego się od masywnych wrót pałacu.

Mijali strażników, stojących na każdym rozwidleniu korytarza.
Stojąc nieruchomo, w pełnej zbroi, tępym wzrokiem patrzyli przed siebie. Nie zwracali uwagi na zachowanie Samuela, który podchodził do nich i machając im przed oczami, chciał zmusić ich do jakiegokolwiek ruchu. Jego wysiłki, ku jego niezadowoleniu, spełzły na niczym.

– Na pierwszym piętrze, po prawej stronie, znajdują się wasze komnaty – tłumaczył im Randall. – Nie bójcie się, nie zabłądzicie – dodał szybko, widząc ich przerażone miny. – Wasze jako jedyne pomieszczenia na piętrze zostały otwarte. Będziecie w bliźniaczych sypialniach. – Mrugnął do nich porozumiewawczo.

Shirke sceptycznie podniosła brew. Raz po raz spoglądała to na krasnoluda, to na wiedźmina. Nie skomentowała. Prychnęła niczym niezadowolona kotka i weszła po stopniach na pierwsze piętro pałacu.

– Zaczekaj, Samuelu – zatrzymał wiedźmina, kierującego się w stronę schodów. – Nie myśl, że zapomniałem o twojej zapłacie. Daj mi swój miecz. Wykuje na nim runy, które, mam nadzieję, okażą ci się pomocne.

– Mam nadzieję, że to nie będzie długo trwało – westchnął, podając mu broń. – Jest jeszcze coś. Podczas jednego ze zleceń z zabitej bestii wydobyło się takie cudo – wyciągnął z kieszeni szafirową kulę. – Znasz się na rzemiośle. Jak myślisz, czy można by tym wzmocnić ostrze?

– Sprawdzę to dla ciebie. A teraz wybacz, ale mam zaraz pilne spotkanie. Do zobaczenia – pożegnał się i poszedł w lewą odnogę korytarza.

Samuel westchnął, znów czuł jakby czegoś mu brakowało. Wiedział, że tym razem jego miecz jest w uczciwych rękach.

***

Shirke w wielkim podnieceniu przyglądała się królewskiemu laboratorium. Kolby, menzurki i fiolki różnej wielkości. Do tego urządzenia, których nie widziała nawet w świątyni. Była przekonana, że z taką aparaturą będzie w stanie posunąć swoje badania do przodu. Tylko czy pozwolą jej korzystać z tego wszystkiego?

Drgnęła, gdy usłyszała wchodzącego do pomieszczenia krasnoluda.

– Samuel mówił mi, że dość dobrze znasz się na leczeniu – zaczął Randall.

– Coś tam umiem – odrzekła. – Wiele mnie nauczono w świątyni.

– W Ellander? Przecież stamtąd pochodzą najlepsi medycy. Ludzie, dla których leczenie jest misją, którzy są w stanie poświęcić swoje życie, by ratować innych. Na wojnie, w zarazie i podczas pokoju. Jesteście niezastąpieni. Z moim bratem jest coraz gorzej. Widzę jak z dnia na dzień marnieje.

Wiedźmin: Samuel [Korekta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz