Rozdział 35

1.5K 60 34
                                    

Minął ponad rok jak wyjechałam z Polski, wciąż mam wyrzuty sumienia, że zrobiłam to tak nagle zostawiając wszystkie bliskie mi osoby i firmę ale nie mogłam inaczej. To co wydarzyło się w ostatnim czasie mocno odbiło się na moim zdrowiu psychicznym a swoją drogą nigdy bym nie przypuszczała, że jestem taka słaba. Na szczęście tu trochę odpoczęłam, choć 'odpoczęłam' to złe stwierdzenie bo przez rok robiłam wszystko żeby nie siedzieć ani minuty na dupie i zajmować czymś myśli. Pierwsze dwa miesiące były najgorsze, później już szło. Teraz czas na powrót do domu, dopakowuję ostatnie rzeczy do walizki i kątem oka spoglądam na Meghan, poznałyśmy się na uczelni i od razu przypadłyśmy sobie do gustu, to ona wypatrzyła mnie w tłumie a ja potrzebowałam kogoś z kim mogłam pogadać i tak już zostałyśmy na wspólnym mieszkaniu.
-Nie patrz tak na mnie- mruczę widząc łzy w jej jasnych oczach- spotkamy się jeszcze, przysięgam, że przyjadę albo ściągnę cię do siebie.
-Wiem, ale smutno mi tu będzie bez ciebie. Musisz wracać?
-Nie muszę- wzdycham i siadam na łóżku- ale chyba już czas zderzyć się z życiem.
-Myślisz, że na ciebie czeka?
Otwieram usta ale milczę, gdzieś w środku chciałabym żeby czekał ale rozsądek podpowiada mi coś zupełnie innego.
-Nie czeka uwierz. Pewnie związał się już z kimś- przełykam ślinę i marszczę brwi- ja też kogoś w końcu poznam i jakoś życie będzie się toczyć, zajmę się porządnie firmą i tyle.
Klakson taksówki pod oknem przerywa naszą rozmowę i obie wstajemy i wpadamy sobie w ramiona.
-Dzwoń do mnie czasem- Meghan głośno szlocha i całuje mnie w policzek.
-Będę a ty też pisz i dzwoń. Kocham cię mała- przytulam ją ostatni raz i wychodzimy z walizkami przed dom.
Na lotnisko jadę sama, odprawa idzie sprawnie i bez żadnych niespodzianek a po prawie dziesięciu godzinach samolot bezpiecznie ląduje w moim mieście. Układam walizki na wózek i idę w stronę wyjścia, przechodzę przez korytarz i od razu rozpoznaję wpatrzone we mnie niebieskie oczy, uśmiecham się szeroko i zostawiając za sobą wózek z bagażami wpadam wprost w objęcia Adama. Facet mocno mnie do siebie przyciska i obraca się ze mną kilka razy.
-Przytyłaś laska- śmieje mi się prosto w oczy.
-Z wprawy wyszedłeś- mówię wciąż trzymając dłonie na jego szyi.
-Tęskniłem za tobą wariatko- szepcze i chwyta tył mojej głowy.
Patrzę jak przybliża do mnie twarz i mrużę oczy, nasze usta łączą się na kilka długich sekund ale tym razem nie czuję niczego, jakbym cmoknęła dobrego kolegę.
-Jedźmy do domu- odklejam się od niego i robię krok w tył.
-Jasne wszyscy już czekają.
-Wszyscy?
Nie odpowiada, zabiera moje walizki i wychodzimy na zewnątrz, jest piękna, słoneczna pogoda, Adam pakuje do samochodu moje rzeczy a ja rozsiadam się wygodnie na fotelu.
Jedziemy w kompletnej ciszy a ja czuję niepokój jakby coś złego miało się wydarzyć.
Pod domem obiegają mnie psy, które mało mnie nie przewracają. Pochylam się i głaszczę wszystkie po kolei, dopiero po chwili dostrzegam idącą w moją stronę mamę. Zostawiam zwierzaki i biegnę do rodzicielki. Mocno mnie ściska i słyszę jak pociąga nosem.
-Już, nie wzruszaj się tak- śmieję się i jeszcze mocniej ją przytulam.
-Co taka smutna jesteś?- patrzy na mnie jakby znała moje myśli.
Co mam powiedzieć? Że jak cholera tęsknię za Santiago? Że jedyne o czym marzyłam przez ten rok to obudzić się obok niego? Że robiłam wszystko żeby o nim zapomnieć a ani trochę mi to nie wyszło? Że umieram każdego dnia, w którym go nie widzę i naiwnie wierzę, że wejdę do domu a on będzie tam na mnie czekał?
-Wzruszyłam się, po prostu- mówię ze sztucznym uśmiechem i wiem, że nie wierzy w ani jedno moje słowo.
Pociąga mnie za rękę i już po chwili duszę się w objęciach taty, który prawie trzyma mnie na rekach.
-Puść mnie bo się uduszę- żartuję i staram się stanąć na podłodze.
Tata usadza mnie na fotelu i nie spuszcza ze mnie wzroku.
-Brudna jestem?
-Stęskniliśmy się- widzę łzy w jego oczach, no cóż przez rok nie wiedzieli żadnego ze swoich dzieci.
-To opowiadajcie co się działo jak mnie nie było- podciągam nogi na fotel i biorę łyk kawy.
Rodzice zaczynają na wyścigi streszczać mi wszystkie najciekawsze wydarzenia łącznie ze ślubami i rozwodami w środowisku ale skrzętnie omijają temat firmy i wspólników. Domyślam się dlaczego ale wiem, że to mnie i tak nie ominie.
-A co w biznesie?- pytam najobojętniej jak umiem.
No i co? Oboje milczą i spoglądają na siebie, najwyraźniej stało się coś o czym wcale nie chcieli mnie informować.
-Raczej cisza na froncie, wycofaliśmy się ze wszystkich niepewnych interesów, ale rozumiem, że znów będziesz chciała przejąć władzę- Diego patrzy na mnie spod byka i sama zastanawiam się czego chcę.
Historia z Domenico była krótka i burzliwa ale wiele mnie nauczyła. Myślę, że teraz będzie mi łatwiej o ile będę trzymała się z dala od niego. Patrzę tacie w oczy i widzę, że jest jeszcze coś.
-No mów- prawie warczę i poprawiam się w fotelu.
-Kochanie…- zawiesza głos i spogląda na mamę, która ku mojemu zaskoczeniu kręci przecząco głową- chodzi o Santiago.
-Nie!- przerywam mu- było minęło, nie chcę o nim rozmawiać.
-Córcia, to ważne- mówi tonem tak poważnym, że wstrzymuję oddech, pewnie się już zdążył ożenić i nie wiedzą jak mnie uświadomić.
-Porozmawiamy o tym kiedy indziej- mama nagle się wtrąca- jesteś zmęczona.
-Bella, prędzej czy później się dowie, wolę żeby od nas.
-Mów o co chodzi!- wypalam zanim mama zdąży się odezwać.
Tata chwilę patrzy mi w oczy i bierze głęboki wdech.
-Kochanie, Santiago nie żyje.
Gapię się pusto na tatę i nie dociera do mnie co przed chwilą powiedział. Kurwa to żart? Słyszę jak mama coś do mnie mówi ale nic a nic nie rozumiem. Staram się zebrać jakoś myśli ale w głowie dudnią mi tylko słowa taty.
-Kiedy?- szepczę i odwracam wzrok do szyby bo czuję jak do oczu napływają mi łzy.
-Trzy miesiące po twoim wyjeździe- tata dopiero po chwili odpowiada a ja z całej siły zaciskam powieki, spod których wypływają słone krople.
-Co się stało?- pytam drżącym głosem i aż boję się słuchać.
-Po powrocie z Hiszpanii długo dochodził do siebie, zmienił się, ładował się w coraz gorsze interesy, jeździł na najtrudniejsze akcje i z jednej nie wrócił.
-Czemu nie daliście mi znać?- pytam z wyrzutem tym razem mamę- rozmawiałam z wami prawie codziennie!
-Nie sądziliśmy, że będziesz chciała wiedzieć po tym jak go zostawiłaś.
-Mamo!- krzyczę na cały głos- ja nie wyjechałam dlatego, że nie był dla mnie ważny tylko dla niego! Żeby o mnie zapomniał i ułożył sobie normalnie życie! A przez was nie mogłam go nawet pożegnać!
-Nie mów tak, chcieliśmy zaoszczędzić ci bólu.
-Tak?- wybucham histerycznym śmiechem- a co ty byś zrobiła gdyby ktoś zabronił ci być na pogrzebie taty dla twojego dobra?
-Felicja, to nie to samo!- matka podnosi głos a ja nie wytrzymuję.
-To był mój mężczyzna mamo- mówię spokojnie i patrzę jej w oczy- kochałam go i nadal bardzo go kocham, miałam mieć z nim dziecko…- szepczę ostatnie słowa a wzrok obojga nagle poważnieje- tak, byłam z nim w ciąży, poroniłam w dziesiątym tygodniu.
-Wiedział o tym?- ojciec nagle się odzywa.
-Tak. To znaczy dowiedział się po wszystkim, jakie to ma teraz znaczenie?
Wstaję z fotela i idę do swojej sypialni, nie tak wyobrażałam sobie powrót do domu. Wyjmuję z szuflady swój stary telefon i podłączam go do ładowarki. Zanim się naładuje idę pod prysznic i długo stoję pod letnimi strumieniami. Ubrana w szlafrok kładę się na łóżku i włączam telefon, pierwszych kilka minut bez przerwy dzwoni bo przychodzą zaległe smsy. Łzy same płyną mi z oczu kiedy zaczynam je czytać, wszystkie są od Domenico. W każdym pisze, że kocha, że tęskni i że zrobi wszystko żeby mnie odzyskać. Żałuję, że wyjechałam, może trzeba było dać nam szansę, teraz za późno na takie rozterki. W kolejnych wiadomościach nic się nie zmienia, no może poza tym, że jest ich kilkanaście dziennie, Domenico opisuje mi w nich jak spędza dnie, dokładnie opisuje, co robi, jakie interesy prowadzi i jak bardzo chciałby mieć mnie obok siebie po całym dniu spędzonym w pracy. Wygląda tak jak byśmy byli parą daleko od siebie i jedyną możliwością komunikacji były smsy. Każdego wieczora dostawałam wiadomość, w której pisał jak tęskni, i że będzie o mnie walczył, nie musiałby, gdyby tylko był to ani chwili bym się nie wahała. Uśmiecham się do siebie patrząc na wiadomości wysyłane nawet w środku nocy, w których opisuje mi swoje sny.
Ocieram łzy z policzków i czytam ostatniego smsa, pisze co jadł na śniadanie, i że znów mu się śniłam a na końcu, że ma ważne spotkanie i odezwie się po południu. Wybucham głośnym płaczem wiedząc, że kolejnej wiadomości nie ma i już nigdy nie będzie. Rzucam telefonem o ścianę i patrzę jak kawałki plastiku spadają na podłogę. Wtulam twarz w poduszkę, która tłumi mój krzyk, nienawidzę siebie za to co zrobiłam, chciał ze mną być a ja go odtrąciłam bo nie wierzyłam w szczerość jego uczuć. Zmęczona płaczem zapadam w niespokojny sen.
Dni mijają mi na siedzeniu w salonie i gapieniu się w szybę, nikogo praktycznie nie widuję bo z nikim nie umiem rozmawiać. Nie odwracam się słysząc kroki mamy i liczę, że sobie pójdzie, niestety uważa za słuszne zaszczycić mnie rozmową, która nie jest mi potrzebna.
-Kochanie, chcesz porozmawiać?
-Nie- mruczę i ocieram rękawem spływającą łzę.
-Córeczko…
-Daj mi spokój.
-Płakałaś- wzdycha i siada naprzeciwko mnie, wiem że jest w stanie wyobrazić sobie co czuję, ona też straciła ukochanego.
-Tak mamo- wbijam w nią pusty wzrok- płakałam. Płakałam i jeszcze długo będę płakać, rozmowa tego nie zmieni.
-Wiem, ale gdybyś tylko chciała…
-Wiem- odpowiadam szybko bo chcę urwać temat- zaraz jadę spotkać się z Aśką.
-Dobrze- wstaje z fotela i znika za moimi plecami.
-Mamo!- wołam licząc, że jeszcze mnie usłyszy i podnoszę wzrok kiedy staje obok mnie- wiesz gdzie… - zawieszam się nie potrafiąc wypowiedzieć słowa- gdzie jest pochowany?
Nie odpowiada, do oczu napływają jej łzy i kiwa przytakująco głową na co ja odpowiadam tylko zaciśniętymi powiekami.
Zostaję sama w salonie i nie umiem się pozbierać, wszystko jest takie jak dawniej a jednak inne, zaraz będę musiała wstać i udawać, że jest ok, siostra ma mi dziś przedstawić swojego faceta, w końcu jakiegoś dorwała i o dziwo nie jest to Adam. Wcale nie mam ochoty nigdzie jechać ale po roku jestem jej to winna.
Nie wiem dokąd idziemy więc zapobiegawczo ubieram Czarne szorty i czarną hiszpankę, na stopy wkładam czarne baleriny i chyba jestem gotowa, trudno tylko u mnie o dobry nastrój.
Przed domem czeka już na mnie Adam, jak zwykle kamienny i milczący wiezie mnie bez słowa w stronę miasta i zatrzymuje samochód przed jakąś knajpą. Już z auta widzę siostrę i jej bruneta, nawet fajnie razem wyglądają. Witam się z blondyną długim uściskiem a kiedy się od siebie odrywamy podchodzi do mnie wysoki chłopak.
-Cześć- podaje mi dłoń- Jakub.
-Felicja- mruczę i silę się na uśmiech.
-To co? Idziemy do środka- blondyna łapie mnie pod rękę i pociąga do wejścia.
Jednak zanim drzwi się otworzą ktoś zasłania mi oczy dłońmi.
-Ej co jest?- próbuję się wyrwać.
-Cicho- od razu poznaje głos Adama- zaufaj mi królewno.
Nie mam nastroju do żartów ani do kłótni, poddaję się i pozwalam się poprowadzić. Kiedy Adam zabiera ręce przez chwilę stoję jeszcze z zamkniętymi oczami a kiedy je otwieram widzę rodziców, ciotkę Zuzę z wujkiem i jeszcze kilkoro znajomych w tym Konrada z Olą i jej ślicznym ciążowym brzuszkiem, wszyscy głośno klaszczą a dwie kelnerki wnoszą na środek sali piękny tort. No tak, niedawno były moje urodziny…
Zaciskam zęby ze wzruszenia i z rozpaczy, że najważniejszej osoby ze mną nie ma. Wszyscy podchodzą składać mi życzenia i przez chwilę nie dowierzam widząc pośród gości mojego zasranego braciszka. Alek podchodzi do mnie ze skruszoną miną a ja nauczona jego zagrywkami nie reaguję, składa mi życzenia a ja nawet głupiego dzięki nie mówię, nie umiem zmusić się do radości na jego widok. Ledwo już się trzymam, jest mi słabo z nerwów a moje ciało z chwili na chwilę coraz bardziej odmawia posłuszeństwa, muszę wyjść i ochłonąć bo inaczej wybuchnę płaczem. Odwracam się do wyjścia ale nie jestem w stanie zrobić kroku, moje nogi są jak z waty a serce bije jak oszalałe, czuję jak się osuwam ale ktoś mnie łapie i niesie na rekach. Widzę tylko ciemność ale w oddali słyszę jak rodzice się kłócą, chcę żeby przestali bo bardzo boli mnie głowa ale nie mogę nic zrobić, resztką sił przykładam palec do ust i z ulgą oddycham kiedy głosy milkną.
Czemu zemdlałam? Co ostatnie pamiętam? Tort, życzenia, chciało mi się płakać i szłam do wyjścia… tak! To był on, to on mi się przywidział, chociaż… nie jestem pewna, pamiętam jak ktoś na mnie patrzył dokładnie jak on, jego wzrok płonął jak zawsze kiedy był blisko mnie. Cholera miesza mi się…
-Jak się czujesz?- otwieram oczy i patrzę w zatroskanego tatę.
-Chyba ok, to z nerwów, zresztą nie jadłam kilka dni- mruczę i podciągam się na rękach- gdzie jestem?
-W pokoju hotelowym nad knajpą. Kochanie chyba powinnaś z kimś porozmawiać.
-Nie chcę.
-Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Diego wychodzi a po chwili słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Serio komuś zależy żeby mnie taką oglądać?
-Przepraszam- dobiega do mnie ciepły męski głos i zamieram, aż boje się spojrzeć w bok- kochanie, błagam spójrz na mnie.
Niepewnie odwracam głowę i napotykam czarne, wpatrzone we mnie oczy, szybko oddycham czując jak znów odpływam.
-Felicity, patrz na mnie!- kładzie dłonie na moich policzkach a ja czuję jego ciepły dotyk- kochanie nie umarłem, żyję, halo, mów do mnie!
W gardle rośnie mi gula i nie jestem w stanie niczego z siebie wydusić. Co jest snem? To co teraz się dzieje czy to co tata mi powiedział kilka dni temu? A może jestem jeszcze w Chicago?
-Wiem, to było nie fair. Wybacz mi!
Wybucham płaczem i opieram czoło o kolana.
-Sam poprosiłem Diego żeby skłamał, gdybyś nie przejęła się moją śmiercią to tego samego dnia wyjechałbym na drugi koniec świata i zniknąłbym na zawsze a ty nigdy nie poznałabyś prawdy, teraz mam jeszcze cień nadziei, że może być dobrze.
Sama nie wiem skąd biorę tyle siły ale zrywam się z łóżka i zaczynam okładać go pięściami po klatce, ramionach a nawet głowie. Nie broni się, przyjmuje moje ciosy cierpliwie i ze spokojem czeka aż przestanę, nawet się nie odsuwa.
Kiedy nie mam już siły opuszczam ręce i ze strachem wbijam wzrok w te piękne oczy, za którymi tak tęskniłam. Jestem na niego zła, co ja gadam, wkurwiona jestem, wszystko się we mnie gotuje.
-Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?- głos tak mi się łamie, że sama siebie ledwo rozumiem.
-Przegiąłem, wiem. Ale co mogłem zrobić? Sama powiedz, przecież gdybym do ciebie pojechał albo na ciebie czekał to dla zasady byś mnie wywaliła za drzwi. Duma Andreanich by ci nie pozwoliła do mnie wrócić, prawda?
Nie odzywam się, zaczynam drżeć a pod powieki napływają mi łzy, i co? Jeszcze przed chwilą niczego tak nie pragnęłam jak jego, a teraz mam ochotę przegryźć mu aortę i patrzeć jak się wykrwawia. Odwracam się i staję twarzą do okna, sama nie wiem co mu powiedzieć ale trochę racji ma.
-Rok tęskniłam i starałam się o tobie zapomnieć- zaczynam i słyszę, że robi krok w moją stronę- potem dowiedziałam się, że nie żyjesz i kolejne dni wegetowałam wspominając wszystkie nasze wspólne chwile.
Czuję jego ciepło i wiem, że stoi tuż za mną, tak bardzo chcę żeby mnie dotknął, odwracam się do niego i zanim cokolwiek zrobi zaczynam mówić.
-Wiesz czego chciałam przez ostatnie dni? Chciałam umrzeć- widzę jak jego czoło się marszczy- chciałam nałykać się czego się tylko da i zasnąć na zawsze żeby obudzić się przy tobie już po drugiej stronie, czekałam tylko na jedno, chciałam móc chociaż pójść na twój grób.
Domenico chowa mnie w swoich ramionach i przyciska moją głowę do swojej klatki piersiowej, poraża mnie tak bardzo wyczekiwany dreszcz kiedy jego dłoń spoczywa na moich plecach.
-Kocham cię Felicity- odsuwa mnie lekko od siebie i patrzy w oczy a ja chyba pierwszy raz wierzę w jego słowa- nawet nie wiesz jak bardzo się bałem, że nie będziesz chciała mnie widzieć.
-Przez rok to sobie wmawiałam- wtrącam się i płonę kiedy dotyka mojego policzka.
Nie umiem się przed nim obronić, wstrzymuję oddech kiedy zbliża swoje usta do moich a kiedy łączy nas w pocałunku nie potrafię powstrzymać łez. Szloch wstrząsa moim ciałem a Domenico obejmuje mnie coraz mocniej. Poruszamy ustami coraz szybciej choć nasze języki nadal są nieruchome, czuję jakbyśmy robili to pierwszy raz, jesteśmy niepewni i nieśmiali ale z każdą mijająca sekundą robimy to mocniej i pewniej. Domenico wplata palce w moje włosy i gwałtownie pogłębia pocałunek, ja póki co stoję sparaliżowana natłokiem myśli i emocji. Nagle Santiago poluźnia uścisk i odkleja się ode mnie.
-Maleństwo moje…- zaczyna ale ja już nie chcę słuchać.
Chwytam jego twarz i głęboko całuję, od razu odwzajemnia pocałunek a nasze ciała splatają się tak ciasno, że nie mogę się ruszyć. Dłonie Domenico błądzą po moim ciele a ja pochłonięta pożądaniem mruczę wprost w jego namiętne usta. Nie chce go stracić, nigdy więcej…
-Felicity- jęczy mi w usta nie przestając mnie całować, zawsze lubiłam te nasze rozmowy podczas pieszczot- zostaniesz ze mną?
Nie zatrzymuje się i zaciska dłonie na moich pośladkach.
-Yhy- mruczę między jego gorące wargi i przyciskam go jeszcze mocniej do siebie- ale pod warunkiem, że już na zawsze…

Koniec tomu I

Nie dla siebie [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz