the tenth pink cherry blossom;

59 5 0
                                    

Louis wpadł do łazienki, zrzucając buty przy wejściu i niemal wywarzając drzwi.

Przewracał szafki, wyciągał szufladki, rozwalał pudełka.

„Gdzie to jest, gdzie to jest, gdzie to jest"

- Zayn! - krzyknął wychodząc z pomieszczenia, jeszcze bardziej przerażony i spięty niż wcześniej - Zayn!

Nie dostając odpowiedzi, szatyn ruszył po schodach na górę, wparowując do pokoju mulata, który ściągnął słuchawki z uszu, gdy tylko zobaczył przyjaciela.

Od ponad tygodnia budowali nową, drżącą relację, która była niczym w porównaniu z tą, którą Louis zdmuchnął, niczym palące się nawet za dnia świeczki w pokoju mulata, jednak tym razem był gotowy zrobić to znów, jeśli okazałoby się że to kolejny chory eksperyment jego przyjaciela na zbawienie świata i oduczanie Louisa złych nawyków.

- Cześć, Lou, czego po...

- Gdzie one są?! Gdzie je schowałeś! Zayn, do cholery... - Louis zaczął przeszukiwał półki mulata i otwierać szafki, pociągając z frustracją za włosy, gdy nigdzie nie znalazł swojej zguby.

- Harry dziś tu był. Pokręcił się trochę, napił ze mną herbaty i wyszedł - odparł ze stoickim spokojem mulat.

A Louis już wiedział. Zgrzytnął zębami i bez słowa wyszedł z domu, kierując się prosto do Harrego, któremu dane było nie przeżyć tej nocy.

Brunet natomiast, wrócił do mieszkania z całkiem pokaźnym łupem. Drżącymi dłońmi odwinął szmatkę, w jaką zawinął wszystkie błyszczące ostrza, znalezione w łazience chłopców, pokoju Louisa, w pokoju Zayna, a nawet za doniczkami w kuchni. Brunet uznał ze jeśli wyrywając kwiaty na swoim ciele jeszcze bardziej rani Louisa, musi zapobiec ich wyrastaniu, a na to niestety był tylko jeden sposób.

„Tyle żyletek..." - pomyślał, ostrożnie przesuwając wszystkie ostrza, by dokładnie zobaczyć ile ich jest, podskakując gwałtownie gdy usłyszał walenie w drzwi.

Chłopak doskonale wiedział kto się dobija, lecz nie sądził że szatyn w tak krótkim czasie zdąży wrócić do domu i przeszukać wszystkie skrytki.

Upchnął szybko wszystkie ostrza w szufladzie przy łóżku, nie kłopocząc się nawet ich większym ukryciem, gdy Louis w każdym momencie mógł wywarzyć drzwi.

- Cześć, Lou, mogę ci jakoś pomóc? - spytał, otwierając drzwi z uśmiechem, ukrywając drżące ręce za plecami.

- Gdzie to jest?! Zabrałeś wszystkie! Wszystkie co do jednej! Gdzie je ukryłeś?! - chłopak wpadł do środka, skanując wzrokiem cały parter, by następnie wbić swoje pociemniałe z wściekłości spojrzenie prosto w bruneta.

Harry nigdy nie widział go tak wściekłego, może bardziej bezradnego, lecz tym razem nie mógł opanować już drżenia ani dłoni, ani kolan, czy dolnej wargi.

Bał się tego Louisa.

- Gdzie to jest, do cholery.

- J-ja...

- No już, Styles! Ty to chowałeś! Gdzie. To. Jest - chłopak warknął i złapał bruneta za ramię, na co chłopak uderzył go mocno w policzek, uciekając do swojej sypialni, w której się zabunkrował.

Szatyn dobijał się także tam, lecz nie dostając odpowiedzi od chłopaka zwiniętego jak mała kulka za łóżkiem, odpuścił.

Oparł się plecami o drzwi i westchnął ciężko, dochodząc do tego, że w ten sposób Harry nigdy nie odda mu jego żyletek. Louis warknął jeszcze raz, sfrustrowany i uderzył pięścią w kolano, co wprawdzie nie było najlepszym pomysłem, bo przez dłuższą chwilę chłopak nie mógł wstać, dając tym samym brunetowi za drzwiami czas na ochłonięcie.

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz