the sixteenth thorn wound on my body;

81 7 0
                                    

- Więc... ty i Lou nie razem? - spytał Liam, trochę zdezorientowany, trochę niepewny.

Bardzo smutny.

- Nie - odparł krótko Harry. Mały, słodki uśmiech gościł od rana na jego ustach, co było komiczne, kiedy z oczy płynęły słone łzy.

- Ale pomimo tego spokojny - tym razem bardziej stwierdził niż zapytał przyjaciel.

- Oh, przestań w tej chwili przejmować się Louisem, nie rusza cię wyjazd twojego przyjaciela? - rzucił żałośnie Niall, zarzucając ramiona wokół szczupłej sylwetki bruneta.
Harty był niemal przekonany, że jeden szybszy oddech dzieli blondyna od zaniesienia się płaczem.

Mimo wszystko, poczuł ścisk w środku, co wydawało się wręcz niemożliwe na zawiązanym w supeł żołądku, który podchodził co chwilę do jego gardła, jak gdyby na siłę chciał zostać w Londynie, kiedy brunet stał już na peronie, otoczony torbami i mniejszymi kartonami, nie chcąc dopuścić do siebie fakt wyjazdu spośród grona swoich przyjaciół, ze swojego domu, nie pozwalając sobie na szloch, uderzający falami w jego perfekcyjnie szczęśliwą maskę, próbując utrzymać samego siebie w przekonaniu że właśnie tego chce.
Że właśnie to jest dla niego dobre.

Ponad zachodzącą słoną mgiełką horyzontem, widzi śniadą skórę i zbyt duży sweter targany na silnym wietrze. Na moment na pełne usta wpływa szeroki uśmiech, przepełniony nadzieją na zobaczenie szerokich ud i karmelowych włosów, które widywał codziennie przez ostatni miesiąc, każdego dnia dostrzegając je w innym świetle, każdego dnia oczekując ich coraz mocniej.

Skłamałby, gdyby powiedział że teraz też nie oczekiwał. Lub że ucieszył go widok mulata, wyłaniającego się zza Liama. Samotnie.

Mimo wszystko uśmiechnął się szeroko, obejmując krótko, a zarazem po raz pierwszy, przerażająco chude ciało, już nawet nie wypatrując Louisa, który, Harry wiedział, że się nie pojawi.

- Louis już... - zaczął mulat z lekkim uśmiechem.

- Nie, nie. Żadnego Louisa! To jest moment dla Harrego - przerwał mu Niall stanowczo, ujmując twarz przyjaciela w dłonie i przyciągając do swojej klatki piersiowej jak ukochane dziecko.

- Chciałem tylko... - zaczął nieco mniej pewnie Zayn, ale Liam tylko pokręcił głową przecząco, nim Niall wypuścił bruneta z objęć i chłopak sam mógł go uściskać.

- Wiesz że jeszcze możesz się wycofać. Do momentu aż przyjedzie pociąg, wtedy wszystko się skończy - powiedział cicho szatyn. Jego głos był zniekształcony przez warstwy zrolowanego na ich ciałach materiału.

- Zobaczysz, wrócę tu po tygodniu - zaśmiał się Harry i odsunął od przyjaciela, podnosząc powoli swoje torby i z sentymentem patrząc po twarzach, które już po chwili miały zniknąć zamazane przez brudne, pociągowe szyby i wspomnienia ulatujące przez otwarte okno.

- Hej, Harold! - krzyknął za nim ten jeden wyczekiwany wysoki głos. Brunet zatrzymał się, zrzucając część z rzeczy na ziemię, jak gdyby jego ciało odmawiało posłuszeństwa, oczekując tylko na to by przytulić bardzo mocno małą zaokrągloną w biodrach sylwetkę, o przejrzystych oczach, choć zbyt głębokich by brunet mógł dotrzeć do dna - Strasznie przepraszam, utknąłem w łazience. Ale zobacz, pokażę ci coś! - powiedział podekscytowany, ignorując całe to płaczliwe zbiorowisko, jak gdyby mieli się zobaczyć kolejnego dnia, wychodząc na kawę przed wykładami, tak jak robili to przez ostatni miesiąc.

Harry zobaczył jego entuzjazm i tę głęboką nieświadomość i chyba właśnie to go złamało.

Ten Harry, który wypierał się smutku i płaczu, wmawiając wszystkim, w tym sobie, że nie pragnie niczego innego jak wyjazdu, po prostu się złamał.

Skruszył, rozbił, roztrzaskał na małe kawałeczki... jakkolwiek by tego nie nazwać, to właśnie zrobił Louis.

Złamał niezniszczalnego.

- Zobacz - niemal pisnął szatyn, podciągając rękawy swojej bluzy i wyciągając ręce w stronę bruneta - Wszystkie zniknęły...

- Wszystkie prócz jednej - odparł brunet i pomimo szczerych starań, głęboki głos załamał się w trakcie tych kilku słów, niezdolny do udawania ani chwili dłużej.

- Aww, mały Hazz się rozkleił - zaśmiał się szatyn, całkowicie ignorując ich widownię, chcąc tylko podnieść na duchu chłopaka, od dawna widząc jak kieruje wszystkie fałszywe uśmiechy i pewny ton głosu nie do innych, a do samego siebie.

Jednak wbrew oczekiwaniom szatyna, cała zadziorność chłopaka nagle stopniała, a wysokie, szczupłe ciało wpadło w jego ramiona, chowając głowę pełną roztrzepanych loków w jego brzuchu i naprawdę się rozklejając. Jak prawdziwa beksa.

Liam posłał Harremu jeszcze jedno, smutne spojrzenie, a Louis wiedział że krajało mu się serce, kiedy zbierał chłopców i szedł do kawiarenki nieopodal, gdzie szatyn wcześniej był w toalecie.

- Już dobrze, perełko - niższy chłopak pogładził delikatnie czekoladowe pukle, zaklinając pieprzony pociąg, żeby dał im jeszcze chwilę.

- Nie nazywaj mnie tak. To nie pomaga... - siąpnął brunet i zjechał dłońmi do krańców koszulki chłopaka, tam gdzie miał już głowę, pp czym ścisnął mocno, jak gdyby chciał zabrać Louisa ze sobą - Nie chcę, Lou, nie chcę wyjeżdżać, nie zostawiać przyjaciół i nie chcę zostawiać ciebie... - mamrotał Harry i Louis z trudem rozumiał, leć zimno to poczuł gorąco na policzkach, kiedy został wspomniany osobno, nie jako przyjaciel - Miałeś rację, będę tęsknić, będę żałować, przecież... cholera, jesteś moją bratnią duszą. Nie mogę cię zostawić - szatyn objął Harrego po bokach głowy i odsunął od siebie, by moc spojrzeć w te zapłakane oczy, które okalane czerwienią były jeszcze intensywniejsze.

- Udało mi się - powiedział jedynie z uśmiechem.

- S-słucham? - brunet pociągnął nosem, mimowolnie unosząc dłonie do chłopaka i muskając opuszkami palców jego gładką i czystą skórę.

- Miałem sprawić byś żałował jednej rzeczy i udało mi się. Ale wiesz... teraz chcę się chyba odkupić - zaśmiał się gorzko Louis, choć w jego oczach była prawdziwa, nieudawana radość.

Harry też uśmiechnął się lekko i już pewniej przejechał palcem po opalonej skórze na przedramieniu chłopaka, nie odrywając oczu od tych jego.

- Chyba ci pozwolę - odparł już nieco pewniej, na co szatyn stanął jedynie na palcach, muskając wargami nos bruneta, który tylko przymknął oczy i uniósł podbródek, muskając w motylim pocałunku miękkie wargi.

Louis, choć nie wiedział nawet gdzie jest ani jak się nazywa, objął mocno bruneta, uśmiechając się na delikatne łaskotanie dopieszczonych kosmyków w zgięciu łokci.

Harry natomiast zbliżył się o krok, niemal stykając ze sobą ich brzuchy i złapał delikatnie za przedramiona szatyna, jak gdyby ten miał za chwilę uciec, pogłębiając pocałunek, dokładając język do niego i przyjmując z cichym kotłowaniem w brzuchu westchnienie jakie wyrwało się Louisowi.

Nie stali tak długo.

Pieprzony pociąg przyjechał zanim zdążyli stracić oddechy, jednocześnie próbując ratować tego drugiego, oddając mu swój.

Louis pomógł Harremu zapakowaniem się ze wszystkim, zachowując dla siebie ostry komentarz dlaczego nie zadzwonił po kogoś kto ma auto. Kiedy już skończyli, Harry objął mocno szatyna, zgniatając jego serce tuż przy swoim, które dziwnie biło, kiedy miało przy sobie to drugie.

- Jeszcze się spotkamy, Louis - powiedział Harry, kiedy już się odsunął, a Louis choć mógł, to nie odpowiedział, zamiast tego po prostu przejeżdżając palcem po czystej, jasnej skórze chłopaka, wpatrując się w szmaragdowe oczy z uśmiechem.

To nie był ich koniec.

𝚊𝚞𝚝𝚑𝚘𝚛's note:

zazwyczaj robię notkę na końcu każdej książki, prawda? Jakieś podziękowania, przekierowanie do innych prac, powtórzenie jak was kocham.

Tu tego nie będzie. W końcu najlepszym zakończeniem jest cisza...

❝ dead flowers on your arms ❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz