PROLOG

1.8K 45 8
                                    

W niewielki domku na uboczu Denver rodzi się dziecko. Rodzice są szczęśliwi ale i załamani. Ich dziecko. Ich kochana, mała córka przyszła na świat pełen bólu, strachu i gorąca. Dziecko zapłakało wydając pierwszy odgłos w swoim życiu. Ojciec kładzie małą na matkę.

- Ciii - uspokaja ją matka - Nie płacz skarbie. Moja mała kruszynko - milczy zbierając myśli - Nazwiemy ją Annabeth. Niech będzie jak Anna - delikatna, łaskawa i samodzielna oraz jak Elizabeth - inteligentna i lojalna. - powiedziała kobieta tuląc śpiącą Annabeth

- Dobrze skarbie. Niech będzie Annabeth - powiedział mężczyzna - Nasz mały promyczek

Dwa lata później

- Tata gdzie mama? - pyta mała dwuletnia dziewczynka szarpiąc delikatnie ojca za rękę. Mężczyzna ze łzami spogląda na córkę i kuca przy niej. Dziewczynka patrzy na niego wielkimi, błękitnymi oczami.

- Kochanie. Mama odeszła - powiedział - Poszła do... do lepszego miejsca. Była chora. Nie płacz skarbie - przytulił córkę która nie do końca rozumiała co się stało. Mężczyzna wiedział. Właśnie zabił i pochował swoją żonę która zachorowała i zwariowała. Musiał to zrobić dla swojej córki by zapewnić jej bezpieczeństwo.

Pięć lat później

- Tato ! - krzyczy - Uspokój się ! To ja ! Annabeth! - krzyczy przez łzy dziewczynka podduszano przez ojca. Nagle jego wzrok wraca do normalności. Puszcza dziecko i przytula

- Musisz. Mnie. Zabić. - mówi między charknięciami - Proszę promyczku. Uciekaj. Nie wytrzymam długo

- Tato ja nie dam rady - mówi płacząc - Nie mogę cię zabić !

- Skarbie. Weź plecak i uciekaj tak jak planowaliśmy. Pamiętaj czego cię nauczyłem .. - kaszle - Nigdy tu nie wracaj. UCIEKAJ! - ostatnie wykrzykuje plując czarną śliną

- Tato ! Kocham cię ! - dziewczyna wybiega z pokoju i tarasuje drzwi w które uderza po chwili jej chory ojciec. Biegnie i chwyta swój plecak. Wybiega przed dom. Ma siedem lat i została sama. Musi sobie poradzić. Słyszy szaleńczy krzyk i wystrzał. Z płaczem ucieka.

Obecny czas

- Max ! Wstawaj leniu. Musimy iść - próbuję obudzić tego dzieciaka od dobrych pięciu minut. Chłopak nie reaguje. Nagle wpadam na genialny pomysł. Wychodzę z naszej kryjówki która od jakiegoś czasu była naszym domem i kieruję się ostrożnie do niedużego strumyka. Nabieram wody w ręce i wracam do śpiącego dziesięciolatka. Cała zimna woda trafia wprost na śpiącego który momentalnie się zrywa z krzykiem.

- EJJJ! Zimno ! - krzyczy obudzony - Powaliło cię ?

- Młody jak ty się zwracasz do starszych ? - śmieje się - Nie dało się ciebie obudzić.

- Dobra, dobra - mruczy chłopak i pakuje swój śpiwór a ja podaję mu batona.

- Masz ale zapasy się kończą - wzdycham - Trzeba coś obrabować .

- Może ten budynek o którym mówisz od tygodni? - pyta wgryzając się łapczywie.

Racja. Niedaleko ale.. Tak zawsze jest jakieś "ale". Po 1 to duży budynek więc i strzeżony. Po 2 nie dam rady się tam włamać z 10-latkiem. Po 3 Mieliśmy iść do Jorge.

- Można spróbować - mówię na głos chociaż mój mózg mówi " Nie dacie rady, odpuść "

Wyruszyliśmy w kierunku "fortecy" jak określił duży, szary budynek Max. Nie było to zbyt daleko. Noc spędziliśmy na drzewie. Było to tradycyjne moje miejsce snu od dziesięciu lat. Albo jaskinia w której można się zabarykadować albo drzewo. Chroniło to przed poparzeńcami. Na jednym takim drzewie rok temu znalazłam przerażonego Maksa. Od tamtego czasu opiekuję się nim.

Z innego świata [TMR]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz