Rozdział XXVII

182 5 8
                                    


***

Do Balu Zimowego pozostał już tylko jeden dzień. Już nazajutrz miało się okazać, czy obawy wszystkich dotyczące potencjalnego ataku grupy Tory Kennedy okażą się słuszne. Każdy się też zgodził, że ten ostatni dzień należy w pełni wykorzystać na ostateczną powtórkę wszystkich ćwiczeń. 

- Jak za starych czasów - zaśmiała się Bellatrix, kiedy po raz kolejny powaliła Lucjusza na ziemię -  Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze będę mogła tu wejść, a co dopiero ćwiczyć pojedynkowanie się. 

- Tylko się nie rozpłacz - zażartował Aidan - Ale zgadzam się. Dobrze jest tu wrócić. 

- A teraz się skupmy - zaczął Kingsley, chowając różdżkę za pazuchę - Nie wiemy, co wydarzy się jutro. O ile coś w ogóle się wydarzy. Tak czy inaczej musimy być przygotowani na najgorsze. Gdyby ktokolwiek z Was zauważył kogokolwiek z podejrzanych, od razu macie działać, zgoda? Daję Wam pozwolenie na wszystko, nawet na używanie Zaklęć Niewybaczalnych, jeśli będziecie mieć do czynienia z Torą Kennedy, Rudolfem Lestrange, Gawainem Robardsem, Pansy Parkinson czy Karolem Henningiem. Oczywiście wolałbym, żeby się obeszło bez Zaklęcia Uśmiercającego - dodał szybko, zwracając wzrok w kierunku Bellatrix i Cemerie - Jasne?

- Tak jest, szefie - odpowiedziała mu czarnowłosa, po czym wybuchła śmiechem. 

- Coś Ci nie pasuje? - spytał Kingsley najstarszej z sióstr Black. 

- Nie, nie - odpowiedziała, próbując stłumić śmiech - Wszystko w porządku. 

Kingsley przez chwilę się jeszcze wpatrywał w Bellatrix gniewnym spojrzeniem, po czym wrócił do wywodu. 

- Nie możemy dopuścić, żeby komukolwiek się coś stało. Zgodziłem się zorganizować ten Bal, wiedząc, że za jego pomysłowością kryją się nasi wrogowie. Nie wybaczyłbym sobie, jeśli wystawiłbym prawie dwieście osób na niebezpieczeństwo. 

- Spokojnie, Kingsley - zaczęła Cemerie - Damy im radę. Jesteśmy połączeniem dwóch najsilniejszych grup, jakie kiedykolwiek istniały. Nie mają z nami szans.

- Mam nadzieję, że masz rację - odpowiedział minister - A teraz czas wracać. Jutro czeka nas ciężki dzień.

***

Lucjusz stał przed lustrem w swojej nowej szacie wyjściowej. Kolorem przypominała tę, w której kilka dni wcześniej udał się na Aleję Śmiertelnego Nokturnu by zakupić Szafkę Zniknięć u Borgina i Burkesa. Całość jego ubioru zdawała się wprost emanować zamożnością i dumą. 

- Kiedy skończysz się podziwiać? - zapytała Narcyza z delikatnym uśmiechem, podchodząc do męża. 

- Ja po prostu przymierzam - usprawiedliwił się szybko. 

- Przymierzasz? A może chcesz tym ukryć swoją prawdziwą twarz?

- Co masz na myśli?

- Wiem, że w pewnym stopniu wstydzisz się tego, kim się stałeś - zaczęła, gładząc męża po ramieniu - Nie musisz przede mną udawać. To widać. Zawsze gdy gdzieś wychodzimy, gdzieś, gdzie jest sporo ludzi, Ty chcesz się pokazać z jak najbardziej arystokratycznej strony. 

- Naprawdę? - zapytał, ale jego policzki lekko poróżowiały. 

- Nie pamiętasz chociażby ślubu własnego syna?

- Co masz na myśli? - zastanowił się blondyn. 

- Próbowałeś ukryć fakt, że nie do końca podoba Ci się ten związek. 

Siostry Black: Nowa Wojna [4]Where stories live. Discover now