Rozdział XXXV

151 5 1
                                    


***

Sekundy mijały bardzo powoli. A może to tylko jedna sekunda? Może to ta jedna sekunda tak dłuży się w nieskończoność. Prawie jak ta cisza, która jest wokół. Gdzie może być tak cicho? W domu? Nie... zdecydowanie brakuje dźwięków codzienności. To nie może być dom. Może jakaś łąka? Ale wtedy słychać by było szum drzew, śpiew ptaków, a w nozdrzach czułoby się kwiaty. Nie, to nie może być łąka. To gdzie w takim razie może to być? W jakim miejscu byłam ostatnio, pomyślała Andromeda. To nie był dom... przynajmniej nie jej... tak, była w starym domu swojej młodszej siostry. W tym ciemnym, gotyckim pałacu, który tak bardzo przypominał ich dom z dzieciństwa. Ale co później? No tak, przecież jest wojna. A ona zgodziła się walczyć. A więc ostatnim miejscem, w którym mogła być jest Hogwart. Ale przecież to niemożliwe. Bo to otoczenie na pewno nie jest Hogwartem. A może warto otworzyć oczy i zobaczyć gdzie w takim razie się znajduje? Nie wiedziała dlaczego, ale bardzo się tego bała. Przecież nie może tu być tak źle... a jednak coś ją powstrzymywało przed otwarciem oczu. Chociaż z drugiej strony wiedziała, że musi to zrobić. Przecież to nie takie trudne. Chciała nabrać powietrza, ale nagle poczuła, że tego nie potrzebuje. Że w miejscu, w którym się znajduje nie potrzeba tlenu do oddychania. I to ją zmotywowało, żeby w końcu otworzyć oczy. To nie był Hogwart. Nie był to też Dwór Malfoyów, ani żadne inne znane jej miejsce. To miejsce było całe białe. Białe niebo, biała ziemia, białe ławki. Spojrzała na siebie i jej suknia również była biała. Już chciała krzyknąć, bo to wszystko przestawało jej się podobać, a zaczynało ją przerażać, kiedy nagle ktoś powiedział. 

- Nie bój się. 

Andromeda odwróciła się gwałtownie i niemal natychmiast złapała się za usta, a nogi odrętwiały. Łzy zaczęły spływać jej z oczu samoistnie, nie umiała ich powstrzymać. A nawet jakby umiała, to chyba by tego nie chciała. Widok córki, całej i zdrowej, stojącej tuż przed nią, sprawił, że nic więcej się już nie liczyło. Teraz mogła płakać nawet i do końca świata.

- D-Dora...? - wyjąkała, wciąż trzymając się obiema dłońmi za usta. 

- Spokojnie - odpowiedziała, podchodząc powoli do swojej matki. 

Ona również była ubrana cała na biało, ale jej włosy miały kolor śliwki. Na jej twarzy malowała się radość. Wyglądała, jakby chwilę temu doskonale się bawiła, zanim przerwało jej to nadejście jej matki. Ale jeżeli ona widzi Dorę... jeśli jest tu razem z nią... to znaczy, że... 

- Nie - powiedziała natychmiast Nimfadora, zupełnie jakby czytała myśli swojej matki - Gdybyś umarła, to nie byłabym tak ucieszona na Twój widok. 

- Gdzie jesteśmy? - zapytała po chwili - Dlaczego... Dlaczego mogę z Tobą rozmawiać?

- Trafiło Cię bardzo silne zaklęcie - wyjaśniła, robiąc kolejny krok do przodu - Naprawdę bardzo silne. Gdybyś była ze sto lat starsza to mogłoby to się skończyć inaczej - zaśmiała się delikatnie - Teraz potrzebujesz chwili, żeby oprzytomnieć. 

- Skoro żyję... nie powinnam Cię więc widzieć - Andromeda nadal nie rozumiała tego wszystkiego. 

- Teoretycznie możesz wybrać - wyjaśniła - Jeszcze żyjesz, ale możesz wybrać, że umierasz i... i dołączasz do nas. 

- Czy mogę Cię dotknąć? - spytała po chwili, a łzy wciąż spływały po policzkach. 

- Bardzo bym tego chciała - Dora posmutniała - Ale niestety. Dotykając mnie, zdecydujesz, że chcesz ze mną zostać. 

- Wiesz, że o niczym innym nie marzę, niż być z Tobą... 

- Przepraszam. Przepraszam, że uciekłam od Ciebie. Przepraszam, że zostawiłam i Ciebie i jego... - przerwała, zakrywając sobie usta dłonią - Podjęłam decyzję zbyt pochopnie. Teraz bym tego nie zrobiła. 

Siostry Black: Nowa Wojna [4]Where stories live. Discover now