Chapter 12

94 10 2
                                    

List 12,

Drogi Jamesie,

TEN wieczór przyniósł ze sobą dużo niewiadomych, ale o dziwo nie przejmowałam się nimi. Jakby nagle całe mojego życie zależało od tego kiedy pójdziemy na imprezę, a nie od tego gdzie pójdę na studia. Dziwne uczucie, ale dość przyjemne. Nie wiem czy kiedykolwiek czułam taką beztroskę. Nieźle mi zawróciłeś w głowie wiesz? Tylko ciekawi mnie jaki bałagan po sobie zostawisz.

Twoja Marie xx

Tępo życie jakie narzuciliśmy sobie było niewiarygodnie szybkie. Korzystaliśmy z uroków wakacji tak bardzo jak to było możliwe. Nie pamiętam kiedy ostatnio spędziłam tak wiele nocy poza domem. Nie było to do mnie podobne, ale skoro już stawiam wszystko na jedną kartę to zmiany pewnych przyzwyczajeń raczej nie zaszkodzą.

- Lydia robi imprezę, idziemy?- powiedział James, gdy jedliśmy śniadanie w jednej z lokalnych kawiarni. To była nasza nowa tradycja. Przynajmniej raz w tygodniu chodziliśmy na śniadaniowe randki, . - I to jeszcze przebieraną - dodał po chwili.

- Kto robi imprezę halloweenową na początku lipca? - zapytałam zaintrygowana.

- To jest Lydia Coleman, dziewczyno ona robi co chce i kiedy chce. Znaczy wiesz nie musimy iść jak nie chcesz - chłopak był lekko zmieszany, ale wiedziałam, że czuł, że się zgodzę na kolejne wyjście.

- Coś ty, pewnie że pójdziemy. -odpowiedziałam. - Ale za kogo się przebierzemy?

- Błagam tylko nie Joker i Harley Quinn. Nie zniosę tego więcej. - powiedział ze śmiechem James.

- Uwierz mi ja też - uśmiechnęłam się do chłopaka i zaczęłam przeszukiwać internet z nadzieją, że coś nam wpadnie w oko. Jednak po kilkunastu minutach poddałam się, nic a nic nam nie pasowało.

-  Na spokojnie, coś wymyślimy. Zresztą nie ważne jakie będą stroje, ważne żeby przyjść i się dobrze bawić. - powiedział pokrzepiająco mój chłopak i pocałował mnie w czoło.

Po wyjściu z kawiarni udaliśmy się do sklepu, by tam coś znaleźć. Chodziliśmy między alejkami powoli tracąc wszelką nadzieję, gdy nagle zobaczyłam to. Dwie piękne pary skrzydeł wisiały na samym końcu sklepu w dziale sezonowym. Jeden był białe - James zaklepał je niemal od razu, więc mi zostały czarne. Może nie był to najambitniejszy kostium jaki moglibyśmy wymyślić, ale ze względu na obecne okoliczności wcale nie był taki zły.

Po zakupach James musiał załatwić kilka spraw dla swojej mamy, więc udałam się w kierunku mojego domu na piechotę. Gdy zostałam sama wszystkie myśli dotyczące naszej obecnej sytuacji w mgnieniu oka się pojawiły. Raczej starałam się o tym nie myśleć jednak czasem jest to silniejsze ode mnie. Staję na bardzo niepewnym gruncie, nie wiem od czego zależy moja przyszłość, nawet nie wiem czy mój związek przetrwa do przyszłego miesiąca, który ma przynieść wielkie zmiany dla nas. Boję się tego co będzie, ale chyba bardziej boję się, że za parę lat będę żałowała, że źle wykorzystałam ten czas, więc odsuwam od siebie wszelkie złe myśli i zaczynam opracowywać strój na dzisiejszą imprezę.

Droga do domu i wszystkie przygotowania zajęły mi bardzo dużo czasu, więc nim się spostrzegłam zegar wskazywał parę minut po godzinie dziewiętnastej i do mojego pokoju wszedł James w rękach trzymając najważniejszą część naszego przebrania czyli skrzydła. Po upływie około pół godziny byliśmy gotowi. Ja ubrana w czarną, dopasowaną sukienkę i zwykłe trampki wyglądałam dość ładnie, ale przeciętnie, cała stylizacja nabrała charakteru gdy założyłam do niej skrzydła. Natomiast James wyglądał jak prawdziwy anioł. Złociste loki, biała koszula z krótkim rękawem i do tego jeszcze te skrzydła. Nawet jeśli mieliśmy być tylko przez chwilę tak szczęśliwi i zakochani to zdecydowanie jest to tego warte.

Przed domem Lydii Coleman było zaparkowanych wiele samochodów, a jeszcze więcej ludzi można było zobaczyć na całym terenie. Lydia słynęła z wielkich imprez, na których zawsze było przynajmniej 80% uczniów ze szkoły. Mogłoby się zdawać, że każdy żyje tym wydarzeniem, a to co się działo w ich trakcie było na językach wszystkich jeszcze wiele tygodni po zabawie. Jednak ja pierwszy raz szłam na jej imprezę, z resztą nigdy wcześniej nie byłam na imprezie u kogoś ze szkoły. Raczej trzymałam się z boku, sama, ale teraz, gdy jestem w Jamesem jego znajomi są też moimi znajomymi, a przynajmniej tak mówi mi mój chłopak.

Gdy weszliśmy do domu impreza trwała już w najlepsze. Muzyka dudniła z wielkich głośników, ludzie skakali w jej rytm, a alkohol wypełniał każdą wolną przestrzeń stołów. Praktycznie od razu spotkaliśmy znajomych Jamesa z drużyny, którzy zaprowadzili nas do jednego z niewielu miejsc do siedzenia i przynieśli nam drinki. Zdecydowanie nie należałam do dusz towarzystwa, ale już kilka łyków napoju sprawiły, że z chęcią rozmawiałam ze wszystkim. Nie było niezręcznie, nie było niekomfortowej ciszy wszystko toczyło się tak jakbyśmy się znali od lat. Chłopcy popisywali się przed dziewczynami, a te udawały niedostępne. A James jak zwykle błyszczał w towarzystwie. Nie ważne czy opowiadał jakąś historię czy rzucał żartami oczy wszystkich były skierowane na niego. Czasem mu tego zazdrościłam, pewnie nigdy nie będę wywoływała takich reakcji w ludziach przez zwykłą rozmowę, ale z drugiej strony cieszyła mnie moja niewidzialność, mogłam być sobą i nie przyciągać wzroku wszytskich zgromadzomych. Ale mimo tych naszych różnić jest dobrze tak jak jest. Dopełnimy się, to miłe wiedzieć, że do kogoś pasujesz.

Lecimy na parkiet!- krzyknęła w moją stronę jedna z dziewczyn i pociągnęła mnie za rękę. Zdążyłam tylko rzucić szybkie spojrzenie w stronę mojego chłopaka, bo sekundę później znalazłyśmy się w środku skaczącego tłumu.

Alkohol krążył w mojej krwi, wydawało mi się jakby moja głowa nie panowała nad ciałem, które ruszało się w rytm muzyki. Pierwszy raz od dawna nie myślałam o niczym. Ten tłum, kolorowe światła, głośna muzyka, trunki zadziałały jak katharsis. Oczyszczenie mojej głowy z napięcia, stresu, strachu. Razem z nową koleżanką przetańczyłyśmy kilka piosenek, gdy poczułam ręce na mojej talii. Gdy się odwróciłam zobaczyłam uśmiechniętą twarz Jamesa.

- Co tam aniele? Jak się bawisz?- zapytał znowu porywając mnie do tańca.

Po następnych kilkunastu piosenkach poczułam, że moje nogi już nie dają rady.

- Chodź się przewietrzyć!- krzyknęłam do chłopaka i udaliśmy się w stronę ogrodu.

Tu było już znacznie mniej ludzi i przede wszystkim powietrze. Odetchnęłam z ulgą czując świeży powiew wiatru, a nie woń potu, dymu papierosowego i alkoholu. James posadził mnie na balustradzie werandy, cały czas mnie trzymając bym nie spadła. Stał przede mną patrząc się prosto w moje oczy, chyba nigdy nie byłam szczęśliwsza. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka wsłuchując się w jego spokojny oddech.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?- zapytał cicho chłopak.

- Tak, wszystko jest cudownie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą szeroko się uśmiechając.

Chłopak również się uśmiechnął delikatnie gładząc kciukiem mój policzek . Przy tym chłopaku zapominam o całym świecie, dźwięki jakby były stłumione, obraz jest rozmazany, liczy się tylko on. A co jak nas siebie odbiorą? Tylko z tobą jestem sobą. Ale to się teraz nie liczy, liczymy się my. On i ja. Nagle chłopak odezwał się.

- Nie ważne co by się stało, ja jestem twój. Tylko twój. Wiesz o tym?

- Oj wiem mój aniele, wiem.

Blondyn pocałował mnie delikatnie w usta, tak jakby chciał mi przekazać wszytskie uczucia jakie się w nim kłębią. Trwaliśmy jeszcze w swoich objęciach przez chwilę, po czym wróciliśmy do środka. Na zegarze widniała godzina 00.50 jednak większość imprezowiczów jak zakończyła swoją zabawę. Część osób spała w różnych dziwnych miejscach, część już wyszła, jeszcze inni rozmawiali ze swoimi znajomymi tylko nieliczna grupa osób tańczyła.

Razem z chłopakiem podjęliśmy decyzję, że my również będziemy już wracać, jednak nie wypadało wyjść bez pożegnania. Już z daleka było widać, że w naszej grupce poruszany jest jakiś burzliwy temat. Gdy tylko się do nich zbliżyliśmy George, jeden z kolegów Jamesa krzyknął do nas.

- Ludziska, szykujcie się, jedziemy do Miami w przyszłym tygodniu. 

my angelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz