R-13: Polowanie na potwory

30 4 4
                                    

          - Co ten cholerny stwór ci zrobił?! - warknął poirytowany demon, krążąc nerwowo po salonie. Wciąż otwarty portal na środku pomieszczenia oświetlał go słabym, czerwonawym, ponurym blaskiem.

          - Nie mam pojęcia... - Jinx przysiadła na oparciu kanapy, wodząc wzrokiem za rodzicem. Pozostali zgromadzeni pozwolili sobie zachować taktowne milczenie, z bezpiecznej odległości obserwując podbuzowany pomiot piekielny przeklinający pod nosem w niezrozumiałym dla nowojorczyków języku. Dla własnego dobra nikt nie chciał wchodzić mu wtedy w drogę. No, prawie nikt.

          - Bez nerwów, Discoś. - Karmazynowowłosa harpia jak gdyby nigdy nic przytruchtała do rozjuszonego bruneta i, intencjonalnie bądź nie, zablokowała mu przy tym tor dalszej wędrówki. - Przecież jak załatwisz tę maszkarę, to wszystko na pewno wróci do normy. A jeśli nie, to każdy urok tak czy siak da się złamać. Najwyżej poprosisz tego dwunastoskrzydłego bufona o pomoc, on nigdy ci nie odmawia.

          - Wolałbym oszczędzić sobie kolejnych wizyt u niego...

          - Oj no wiem, wiem. - Kobieta machnęła dłonią uciszająco. - Ale taka opcja zawsze jest. Nie ma tego złego.

          Mężczyzna westchnął ze zrezygnowaniem oraz skinął głową na znak zgody. Następnie podszedł do zatopionej we własnych myślach córki i pogłaskał ją po głowie, tym samym przebudzając dziewczynę z letargu.

          - Wiesz, jak konkretnie wygląda ten kundel, który cię tak urządził, prawda? - zwrócił się do niej, kiedy ta podniosła na niego już nieco bardziej trzeźwy wzrok. Jinx przytaknęła. - Doskonale. W takim razie szykuj się. Dziś wieczorem zapolujemy na potwory.

***

          Tymczasem nieświadomi pozaziemskiej wizytacji Don i Casey przemierzali nowojorskie zakamarki, starając się dotrzeć do źródła zapasów bez wykrycia przez wszędobylskie demoniczne kreatury. Szło im to jednak dosyć średnio - część z potworów okazała się dysponować naprawdę świetnym słuchem czy węchem, przez co sporą część trasy przebyli sprintem, starając się uciec przed bandą wielkich, pierzastych węży z nogami. 

          W końcu jednak, zgubiwszy pościg, dwójka dotarła do obranego sobie na tę ekspedycję celu - jednego z nowojorskich centrów handlowych, Manhattan Mall. Wnętrze najwyraźniej zostało już wcześniej przez kogoś splądrowane, co łatwo było wywnioskować po wyważonych drzwiach i potłuczonych witrynach, aczkolwiek mimo tego młodzieńcy liczyli, iż znajdzie się jeszcze choć trochę zapasów dla nich. 

          Nakazując towarzyszowi ciszę poprzez przyłożenie palca do ust, Donatello ruszył w stronę zastygłych w bezruchu automatycznych schodów, uważając, aby nie robić zbyt wiele hałasu przy ostrożnym stąpaniu po rozbitym szkle. Chociaż miejsce wydawało się opuszczone, to nie mogli mieć pewności, czy gdzieś w zakamarkach ograbionych sklepów nie czają się jakieś maszkary. Casey jednak wyraźnie nie brał potencjalnego zagrożenia na poważnie, gdyż, w przeciwieństwie do kompana, kroczył po odłamkach jak gdyby nigdy nic, powodując przy tym szczególnie głośny we wszechobecnej ciszy chrzęst. Słysząc to, Don skrzywił się, po czym rzucił nastolatkowi pełne pretensji spojrzenie.

          - Ciszej! - syknął, rozglądając się wokół za potencjalnym zagrożeniem.

          - O co ci chodzi? - Brunet przystanął i odwrócił się do rozmówcy, unosząc brew. Tonowi jego głosu daleko było do szeptu. - Przecież jesteśmy tu sami, stary.

          - A co jeśli nie? Nie możemy być pewni, czy żaden dziwoląg gdzieś się tu nie chowa. A jeśli coś tutaj jest, to z całą pewnością szybko nas dzięki tobie namierzy. Chodzisz jak słoń!

          - Zluzuj skorupę - odparł tylko Jones, machnąwszy lekceważąco ręką, po czym wsadził dłonie do kieszeni spodni i ruszył w stronę schodów, na złość żółwiowi jeszcze przy tym pogwizdując. Mutant warknął tylko pod nosem, a następnie w milczeniu ruszył za nim.

Demony Lasu || TMNT 2012Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz