Zanim zacznę, chciałam tylko powiedzieć, że oprócz tego, że zbliżamy się do końca książki, zbliżamy się również do rocznicy opublikowania 1 rozdziału (27 kwietnia), a skoro następny rozdział wypada na 26 kwietnia, przesunę go na dzień później i chciałabym coś zrobić z tej okazji. Ale szczegóły pod rozdziałem, więc zapraszam tam po przeczytaniu. Bawcie się dobrze!***
Lochy jeszcze nigdy nie wydawały mu się aż tak zimne i odrzucające.
Oczywiście nie była to w żadnym wypadku wina reszty Ślizgonów, bo powitano go dosyć głośno i z wyraźną radością widoczną u większości z nich. Klepali go po plecach, obejmowali, wznosili butelki Ognistej Whisky, ciesząc się, że w końcu wyzdrowiał. Ale zadawali też mnóstwo pytań. Pytali o to, co dokładnie mu dolegało, dlaczego Potter złapał to samo i co to w ogóle była za choroba, skoro nawet Pomfrey nie dała jej rady i musieli jechać do domów na tak długo, jak zamierza nadrobić zaległości i czy w ogóle będzie musiał, w tym samym czasie próbując wepchnąć mu w dłoń szklankę z alkoholem. Czuł się zagubiony i chyba w końcu ktoś musiał to zauważyć, bo przestali obrzucać go pytaniami, gdy wykręcił się zmęczeniem i przekazał szkło z nietkniętym napojem najbliższemu pierwszoklasiście. Chłopak zapeszył się nieco i chyba nie był do końca pewien, co powinien z tym zrobić, ale ostatecznie jedynie wzruszył ramionami, mamrocząc pod nosem „Pieprzyć to" i pociągnął solidnego łyka, w akompaniamencie pełnych aprobaty okrzyków innych przedstawicieli tej brzydszej płci.
Jak poznać Ślizgona w pięć sekund.
Krzyki trwały, dopóki nie dostała się do niego Parkinson razem z koleżanką i nie wyrwały mu naczynia, zarzucając Draconowi rozpijanie dzieci. Oczywiście żartobliwie. Uśmiechnął się słabo i uniósł dłoń w przepraszającym geście, a reszta chłopców zaczęła jęczeć, jak to baby zawsze psują zabawę. Blondyn obserwował przez chwilę, jak dwóch z nich próbuje dać feralnemu pierwszakowi parę łyków na boku, a Pansy wraz z kilkoma innymi dziewczynami starają się im to uniemożliwić, drąc się wniebogłosy, zanim w końcu ulotnił się do sypialni.
To było takie dziwne. Przez lata czuł, że to właśnie tutaj było jego miejsce na ziemi. Że to tutaj był jego dom- jego oaza i miejsce, które idealnie współgrało z jego osobowością. Nigdy nie przypuszczał, że będzie chciał jak najszybciej z niego uciec, jeszcze zanim usiądzie na swoim łóżku. Obrzucił je beznamiętnym spojrzeniem, gdy tylko znalazł się w pokoju, ale w końcu opadł na materac i nie mógł powstrzymać się od małego westchnięcia, gdy jego rozgrzana skóra spotkała się z chłodem pościeli. Jego plecy z pewnością tego potrzebowały. Ale cała reszta jego ciała chciała jak najszybciej wrócić do pewnego Gryfona, choćby miał przez to już całe życie spać na sianie albo w przytułkach.
Musiał się do tego ponownie przyzwyczaić, bo to przecież nie tak, że nagle przestał być Ślizgonem, czy przestał lubić innych Ślizgonów. To byli jego przyjaciele i uwielbiał spędzać z nimi czas. Zawsze było ciekawie i czasem, gdy miał lepszy humor, potrafiło być nawet zabawnie. Potrzebował tylko... czasu.
Nawet nie zauważył, kiedy uderzyło w niego zmęczenie. Poczuł się wykończony do tego stopnia, że jego oczy zdążyły się delikatnie zaszklić, nim pospiesznie otarł je rękawem bluzy. Teraz kiedy wrócił w to miejsce, do swojego łóżka, poczuł, jak bardzo jego ciało tego potrzebowało.
Bo racja- te miesiące, które spędził razem z Harrym, były najlepszym czasem w jego życiu, ale okoliczności nie sprzyjały porządnemu wypoczęciu w swoich ramionach. Zdarzały im się luźniejsze chwile, ale to nie było to samo, co powrót do własnego łóżka, bez obaw o to, co stanie się z nimi następnego dnia. Nie musiał zaprzątać sobie głowy niepotrzebnymi myślami. Czuł się...
CZYTASZ
Home | Drarry fanfiction
FanfictionO tym, jak podstępnie ukryty świstoklik połączył dwójkę chłopaków miłością, w nastroju zmieniających się pór roku i podróży, która już na zawsze miała odmienić ich życie. Zapraszam na historię o powrocie do domu, przekraczaniu barier w uczuciach i...