Rozdział trzeci

2.4K 228 174
                                    

Draco z niesmakiem spojrzał na swój talerz. Zagrzebał widelcem w ryżu oblanym skromnie jakimś grudkowatym sosem z mięsem, które w ogóle mięsa nie przypominało. Zapach stęchlizny docierał do jego nozdrzy zdecydowanie za szybko, by jedzenie mogło zawędrować dalej niż w okolice brody. Mimo głodu żołądek blondyna całkowicie się zbuntował. Zupełnie, jakby wystraszył się tego, co może zostać mu zaserwowane. A kiedy z kawałka mięsa wygrzebał kręconego, ciemnego włosa, po prostu się poddał i postarał nie zwymiotować.

Zerknął kątem oka na siedzącego obok niego Harry'ego, który właśnie gawędził wesoło z nowo poznanym chłopakiem. Ich talerze były prawie puste. Zawiesił spojrzenie na lekko zaczerwienionej twarzy chłopaka i przypomniał sobie, jak chwilę po rozbiciu namiotu narzekał na zawroty głowy. Przewrócił oczami. Skoro śmiał się tak wesoło, to najwidoczniej wszystko było z nim w porządku i chciał jedynie uwagi, jak zwykle. Nie, żeby cokolwiek go to obchodziło. Draco wzdrygnął się i jeszcze przez chwilę grzebał widelcem w swojej porcji. Nie ma opcji, że zje coś takiego. Ten obrzydliwy Potter pewnie uznał to za rarytas- w końcu w ogóle nie znał się na takich rzeczach. Zrezygnowany odsunął od siebie talerz i wstał, by odnieść go do zlewu. Nie umknęło to uwadze bruneta, który jak zwrócił na niego spojrzenie i zmarszczył brwi.

— Nie jesz? — spytał, jak gdyby nigdy nic.

Spojrzeli sobie w oczy na krótką chwilę, po której Malfoy, a jakże, przerwał kontakt wzrokowy, a następnie obrzucił go lekceważącym spojrzeniem, od którego nawet rozmówca bruneta delikatnie zadrżał.

— Co cię to interesuje? — odwarknął i odwrócił się na pięcie.

Harry odprowadził go spojrzeniem i wywrócił oczami, by dokończyć posiłek. Siedzący obok niego chłopak nadal patrzył za blondynem z niepokojem.

— Zawsze jest dla ciebie taki chamski? — spytał z zainteresowaniem, ale zaraz się zreflektował. — Och, wybacz, jeśli nie powinienem pytać.

— To nic takiego, nie przejmuj się — Harry machnął lekceważąco dłonią, ale przerwał jedzenie i również zerknął na Ślizgona. — On po prostu... taki już jest.

— Chodzi, jak model — zauważył i poruszył prześmiewczo biodrami, kładąc dłonie na biodrach. — Sztywniak. Jakby urodził się w garniaku, a zamiast pępowiny miał czyste złoto. Jest jak te wszystkie grube ryby z okładek magazynów dla bogatych i z telewizji.

Harry roześmiał się, gdy chłopak ułożył usta w dzióbek i najwidoczniej udawał, że pozuje do jednego z takich magazynów.

— Jeśli jest rybą, to chyba tylko martwą. Jest strasznie chłodny, więc nie mógłby być niczym żywym.

— Zimna ryba.

Spojrzeli na siebie i zaśmiali się, zwracając na siebie uwagę siedzących najbliżej nich osób, ale na szczęście tylko na chwilę.

Jadalnia położna była w małym, ale nie ciasnym namiocie. Brakowało mu jednej ściany, więc w środku było chłodno, szczególnie że panowała jesień, a wiatr potrafił nieźle dać w kość. Na twardej ziemi postawiono trzy drewniane stoły, a za nimi zlew i dwie szafki. Do cyrku nie należało wiele osób, ale to wcale nie oznaczało ciszy, o jakiej marzył Ślizgon. Wchodząc do namiotu, miało się wrażenie, jakby właśnie urządzono tam przyjęcie na parędziesiąt osób. I to takie porządne przyjęcie- z dużą ilością alkoholu i głośnej muzyki, a przecież nikt nie miał we krwi nawet dziesiątej części promila... Za to muzykę zastępowały głośne, wesołe rozmowy. Draco pomyślał, że może rozmowami próbują odwrócić swoją uwagę od ohydnego jedzenia. Znalazły się tu nawet dzieci, na oko dziesięcio, albo dziewięcioletnie. Biegały między stołami i śmiały się radośnie, przeszkadzając dorosłym w rozmowach. Wyglądali tak beztrosko, że Harry nie mógł oderwać od nich wzroku. Patrzył na ich zabawę i w duchu zazdrościł im takiego dzieciństwa. A Draco pomyślał dokładnie to samo. Sam nigdy nie mógł sobie pozwolić na takie zabawy. Jego ojciec nie pozwoliłby na coś takiego pod jego dachem, ale co ważniejsze, nie miałby z kim się tak bawić. Będąc dzieciakiem jego jedynymi znajomymi w podobnym wieku byli synowie przyjaciółek jego matki. Spokojni i zupełnie nierozrywkowi. Jak nie dzieci, a jednak tak właśnie wyglądało dzieciństwo osób wyżej urodzonych. Draco na początku wcale taki nie był. Uśmiechał się prawie cały czas i robił głupie miny, wchodząc rodzicom na głowę. Jak to dzieciak. Wszystko pozmieniało się stopniowo, kiedy za każdy uśmiech dostawał grymas, albo jedynie puste spojrzenia. Matka czasem delikatnie uniosła kąciki ust, ale nie umiał sobie przypomnieć momentu, gdy się śmiała. Kiedy skończył sześć lat, na dobre przestał się uśmiechać. Zaczął do tego wracać dopiero w Hogwarcie, ale nieczęsto ktoś mógł dostrzec jego szczery uśmiech. Bał się odrzucenia. Był przyzwyczajony do tego, że za śmiech ojciec był w stanie go uderzyć. Dlatego nie okazywał emocji przed innymi. Zamknął się w sobie i jego roześmiane szare tęczówki z wolna zaczęły bardziej przypominać chłodny, martwy metal, który wbijał się w każdego, kto odezwał się do chłopaka. Raz nawet usłyszał, że nawet duchy mają żywsze oczy od jego.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz