Rozdział dwudziesty dziewiąty

1.3K 116 13
                                    

Draco roześmiał się, gdy Harry odwrócił się w jego stronę z łyżką wciśniętą między nos, a usta i wycelował w niego chochlą od zupy.

Miał dobry humor i blondyn przyjął ten fakt z ulgą. Bał się, że kiedy znów trafią do martwego punktu, z którego możliwe, że nie będą wiedzieli, jak powinni wyjść, Gryfon będzie markotny i będzie się zamartwiał tym, co powinni zrobić następnego dnia i później. Ale na szczęście nic takiego się nie stało, a brunet był pełen energii, która niezmiennie udzielała się również Ślizgonowi. Od miesięcy nastrój jednego udzielał się również drugiemu i zdążyli się do tego przyzwyczaić. Nie dało się tego uniknąć.

— Jestem, jak Marco Pierre White — ogłosił trochę niewyraźnie przez podtrzymywane srebro. Draco spojrzał na niego pobłażliwie znad dwóch pustych półmisków. — No, to nauczyciel tego całego Gordona Ramsaya. Mówią, że facet będzie niedługo sławny. A jego nauczyciel jest dosyć wybuchowy. Nie wiesz, o czym mówię, nie?

— Nie mam pojęcia, ale zaraz to spalisz, panie Marco Pierre.

Harry w popłochu upuścił łyżkę na podłogę i zaczął gwałtownie mieszać zupę. Nie do wiary- kucharz opuścił ich zaledwie na kilka minut, by pójść do łazienki, a oni prawie zepsuli zupę, którą mieli tylko mieszać. A raczej Harry miał to zrobić, bo Draco był zajęty bawieniem się w kelnera.

Prawdę mówiąc, nie miał zbyt dużo do roboty, bo kiedy tylko z lokalu usunęła się młodzież, by ruszyć do szkoły, pozostało tam naprawdę niewielu gości. Rzadko kiedy ktoś wchodził do budynku, więc blondyn prawie cały czas siedział z brunetem w kuchni, gawędząc z kucharzem i co jakiś czas idąc na salę, by zebrać nowe zamówienia. Widocznie to miejsce było dosyć popularne, skoro nawet w środku tygodnia w porze obiadowej wciąż przychodziło tam sporo osób. Chłopcy zdążyli się zamienić rolami już kilka razy, ale jakimś trafem to obecność Draco na sali skutkowała wzmożoną ilością zamówień, kiedy po południu młodzież wyszła ze szkół. Blondyn stękał, kiedy ten sam stolik prosił go o podejście czwarty raz, by coś domówić, ale właściciel lokalu był zachwycony. A Harry prychał jedynie pod nosem, zastanawiając się, czy to na pewno aby przypadek. On też nie był jakiś słabiej rozchwytywany, ale to była bardziej zasługa jego usposobienia i uśmiechu, niż czegokolwiek innego. Przynajmniej w jego mniemaniu. W Hogwarcie może i był popularny, ale w tej chwili już wiedział, że większość tych ludzi zawsze leciała na pieniądze i nazwisko. Zresztą, przecież tak samo było z Draco, ale o ile w Gryfonie ktoś na poważnie mógłby się zakochać, ze względu na jego charakter, tak w przypadku Ślizgona było to praktycznie niemożliwe.

Praktycznie, bo przecież jednak komuś się to udało.

— Zaraz do was podejdę — oznajmił z małym uśmiechem blondyn, patrząc przez ramię na kilka dziewcząt siedzących przy stoliku. Odwracając się, złapał spojrzenie Harry'ego i wymownie przewrócił oczami, a chłopak parsknął śmiechem.

Kiedy Harry obserwował Malfoya na co dzień, ciężko było mu dostrzec jakieś konkretne zmiany w jego zachowaniu, czy wyglądzie. Od momentu, w którym jego wzrok złagodniał, brunetowi tylko sporadycznie zdarzało się zauważyć coś więcej. Ale w tej chwili widział to wszystko i nie potrafił oderwać od niego wzroku. Widział, jak kąciki jego ust drgają ku górze, nawet jeśli większość z tych uśmiechów była tylko miłym gestem wymuszenia. Jak pomagał w wyborze dań, kierując się z grubsza intuicją, bo przecież sam pracował tu ledwo kilka godzin. Jak nucił pod nosem, kiedy wracał do kuchni, jak zaczesywał włosy do tyłu, pisząc w notesie kolejne zamówienia. Widział zmiany w jego postawie, jak chociażby to, że chłopak, chociaż wciąż chodził wyprostowany, nie sprawiał przy tym dłużej wrażenia wyniosłego. Aura, którą roztaczał dookoła siebie, również była inna. Ludzie nie usuwali mu się z przestrachem z drogi ani nie patrzyli na niego z niepokojem. Nawet jeśli nie byli w Hogwarcie, gdzie grozę budziło również samo nazwisko Malfoya, to nawet na początku ich podróży brunet obserwował takie zachowania wśród mugoli. Teraz było to dla niego zupełnie nie do pomyślenia, ale kiedy patrzył na kręcącego się między stolikami chłopaka, przynajmniej wiedział, że żadna z tych rzeczy nie była wytworem jego otumanionego miłością umysłu.

— Ziemia do Henry'ego, zaraz to spalisz.

Harry odwrócił się gwałtownie najpierw w stronę zupy, która definitywnie miała jeszcze około pół minuty, zanim zupełnie nie nadawałaby się do zjedzenia, a potem gdy wyłączył gaz, spojrzał za siebie. Kucharz wsparł dłonie na biodrach i westchnął, kręcąc głową, ale uśmiechał się przy tym. Wyglądał, jak Greg, kiedy Olivia nie potrafiła zrozumieć matematyki, mimo że tłumaczył jej ją kilka godzin.

A mógł zostać przy zmywaniu.

Kucharz był miłym człowiekiem, ale nie odzywał się za dużo w ciągu pracy, a nawet jeśli obaj chłopcy tam przesiadywali, to raczej również milczeli. Nie chcieli przeszkadzać mu w pracy, szczególnie jeśli wepchnęli się tam na siłę na kilka godzin. Towarzyszyło im tylko grające w tle radio i szum rozmów dobiegający z sali, ale nie przeszkadzało im to. Mieli czas na zebranie myśli i powrót do rzeczywistości. Na zastanowienie się co dalej.

I nie tylko w odniesieniu do kolejnych dni, ale również do tego, co się z nimi stanie dalej. Gdy już dostaną się do Londynu, będą czekać, aż ktoś ich rozpozna, czy będą chodzić po mieście jak obłąkani, pytając każdą napotkaną osobę o peron 9 i 3/4, licząc, że ktoś się połapie?

— A może od razu pójdziemy do Dziurawego Kotła? — spytał Harry, zdejmując z siebie ubrudzoną mąką bluzę, kiedy poszli na krótką przerwę do ich tymczasowego pokoju. Obaj dzielili się ze sobą swoimi przemyśleniami od kilku minut, ale wciąż nie wpadli na nic sensownego. 

Draco usiadł na łóżku i skrzywił się, widząc, że to drugie zostało postawione pod przeciwległą ścianą.

— Przyzwyczajaj się — dodał brunet, widząc tę minę. Draco posłał mu zbolałe spojrzenie. — Niedługo będą nas dzieliły całe piętra.

— Wiem i nie jestem z tego powodu zadowolony — mruknął pod nosem, ale Gryfon udał, że tego nie słyszał. — Co do Dziurawego Kotła, wolałbym tam iść w ostateczności. Mogłoby nam się stać więcej krzywdy, niż otrzymalibyśmy od tych ludzi pomocy.

— To może wejdziemy na Pokątną?

— Potrafisz tam wejść?

— Myślałem, że ty umiesz.

Draco westchnął, prostując ramiona.

— Zawsze używałem Proszku Fiuu.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz