Rozdział drugi

2.7K 177 46
                                    


Siedzieli na drewnianych krzesłach, naprzeciwko siebie, a deszcz od dobrych dwudziestu minut lał jak z cebra. Tak naprawdę ledwo zdążyli wejść do budynku, zanim rozpadało się na dobre. Lokal był oświetlony jedynie przez zużyte co najmniej do jednej trzeciej swojej wysokości świece postawione na niektórych stolikach, a Harry, mimo że musiał przyznać, że miało to swój urok, czuł się zwyczajnie niekomfortowo, siedząc z Malfoyem przy stoliku i patrząc, jak ogień raz za razem przepływa ciepłą łuną przez jego bladą twarz, w miarę jak wiatr poruszał zasłonami nieszczelnego okna i sprawiał, że lichy płomyk bujał się niebezpiecznie na boki. Wyglądał wtedy zaskakująco jak na siebie przyjaźnie, a odcień pomarańczy dodawał jego twarzy czegoś sprawiającego, że Gryfon nie mógł się powstrzymać od zerkania przed siebie. Było w tym widoku coś uspokajającego, coś, czego nie potrafił wyjaśnić.

Draco właśnie strzepywał z włosów ostatnie krople wody, kiedy Harry niespodziewanie kichnął i pociągnął nosem. Blondyn spojrzał na niego z pogardą, a cała przyjemna dla oka otoczka w jednej chwili zniknęła. Brunet wzdrygnął się, widząc ten lodowaty wzrok, przebijający go wyimaginowanymi soplami.

— Zachowuj się, Potter — upomniał go wyniośle, uprzednio przewracając szarymi oczami. A jakże. — Byle jak, bo na dużo cię nie stać, ale się zachowuj.

Chłopak zmarszczył nos i nic nie odpowiedział. Milczeli przez kolejne minuty, patrząc to w okno to na ogień świecy. Przeraźliwa cisza była dokuczliwa i czuli się nieswojo. Harry splótł dłonie na kolanach i ścisnął je mocno, a Draco zaczął stukać palcami o blat.

— Przepraszam, ale zaraz zamykamy. — chłopcy zwrócili spojrzenia na mężczyznę, który ich zaczepił, a ich serca przyspieszyły niespokojnie, obawiając się jego kolejnych słów. — Będziecie musieli wyjść.

Hogwartczycy zacisnęli wargi i milczeli przez chwilę, wprawiając właściciela lokalu w zakłopotanie. Nie zrozumieli po angielsku? Może powinien spróbować na migi albo zwyczajnie wziąć ich za kołnierze dziwnych szat i wywalić za drzwi? Wiatr świsnął złowrogo, a brunet wzdrygnął się na ten dźwięk, by zaraz potem uśmiechnąć się słabo do mężczyzny.

— W porządku. — Właściciel lokalu odetchnął z ulgą, gdy Harry w końcu się odezwał. — Przepraszam, ale nie zna pan może kogoś z okolicy, kto mógłby nas przenocować?

Mężczyzna miał przyjemne dla oka rysy twarzy. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, takie same jak te na czole, gdy ściągnął brwi w zastanowieniu. Jego duże dłonie przywodziły na myśl te należące do Hagrida; na to skojarzenie Harry natychmiast odwrócił od nich wzrok. Vernon też miał duże dłonie. Duże i obrzydliwe.

— Niestety nie — rzekł po chwili, wyraźnie zmartwiony myślą, że nie może im pomóc. Potter uśmiechnął się słabo, widząc tę minę. Stanęła mu przed oczami twarz Hermiony, gdy kilka dni wcześniej usilnie próbowała przemówić Ronowi do rozumu i wpoić mu trochę wiedzy potrzebnej na test z Transmutacji. Co prawda ostatecznie cisnęła mu w twarz Poradnikiem transmutacji dla zaawansowanych, krzycząc, że jeśli zda ten rok, to będzie można mówić o cudzie i wyszła czerwona ze złości.

Harry uśmiechnął się ponuro i wrócił myślami do obecnej chwili. Na zewnątrz było już ciemno, a deszcz tylko potęgował uczucie niepokoju. Co zrobią, kiedy lokal zostanie zamknięty? Nie uśmiechał mu się nocleg na zewnątrz. Nie mieli nawet różdżek- byli całkowicie bezbronni.

Byli jak zwykli ludzie.

Jak mugole, przemknęło przez myśl Draco, który skrzywił się nieznacznie.

To nawet nie tak, że czuł prawdziwy wstręt do ludzi, którzy nie władali magią. Został tak wychowany i co mógł poradzić na to, że na samą myśl o nich robiło mu się niedobrze? Nie ufał temu, co nie było mu znane. Dlatego coraz mniej podobała mu się ta sytuacja, gdzie wszystko dookoła było mu tak bardzo obce.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz