Rozdział 13

620 37 51
                                    

Po kłótni nastało kilka chłodnych dni. Mur wybudowany przez Jeong-guka co prawda zniknął, ale wyczuwalny chłód i dystans pozostał. Rozmawiali mniej niż zwykle. Prawie mijali się w domu jak sąsiedzi. V znów zaczęła dręczyć bezsenność. Myśli w jego głowie puchły niezdrowo, ale starał się to ukryć i jakoś sobie z nimi poradzić. Przecież już wiedział jak. Musiał po prostu trochę odpuścić. Przemówić sobie do rozsądku. Czuł, gdzieś głęboko w sobie, że jest przewrażliwiony i że powinien zrozumieć sytuację. Starał się. Nie miał żadnych konkretnych powodów, dla których miałby się tak martwić. Nic wokoło nie wskazywało, aby Jeong-gukowi coś groziło, miał za to powód, dla którego nie powinien się zachowywać tak obsesyjnie. Nie powinien zabierać mu jego przestrzeni i go ograniczać. On zasłużył na wszystko, co najlepsze i chciał mu to dać. Cena nie grała roli, a jego wcześniejsze zachowanie było surowe i niesprawiedliwe. Rozumiał to, ale forsował te myśli w swojej głowie siłą, aby wprowadzić w życie. Nie przychodziły naturalnie i to było dokuczliwie męczące. Nie potrafił patrzeć na torbę z rzeczami na siłownię i nie czuć lęku. Nie zerkać na zegarek i nie snuć mrożących krew w żyłach scenariuszy, gdy Jeong-guk spóźniał się do domu o kilka minut. Zaczął wstawać wcześniej niż zwykle i zdecydowanie wcześniej niż Jeong-guk. Po lekach zazwyczaj sypiał do późna i nie należał do rannych ptaszków, ale teraz nawet one nie dawały sobie rady z jego nerwami, dlatego Jeong-guk zorientował się dość szybko, że coś jest nie tak.

— O której wstałeś? — zapytał rano, gdy znów znaleźli się razem w kuchni tuż przed jego wyjściem do warsztatu.

Torba na siłownię czekała przy drzwiach i siedzący przy stole V tylko łypał na nią oczami, jakby była jego rodzeństwem, z którym się pokłócił o jakąś bzdurę. Jeong-guk widział to bardzo wyraźnie.

— Chwilę przed tobą — skłamał w odpowiedzi V.

Tak naprawdę nie spał od świtu, a była godzina dziewiąta, w dodatku sobota i nie miał dziś nic do roboty, a Jeong-guk lada moment miał wyjść z domu i wrócić dopiero wieczorem. Na samą myśl o tym, strach wiązał mu umysł w supeł i niemalże odcinał logiczne myślenie. Strasznie się bał. Nie rozumiał tego, dlaczego się tak dzieje. Był wręcz sparaliżowany strachem.

Jeong-guk przystanął przy blacie i spojrzał na dzbanek z kawą, a potem na siedzącego przy stole V. Wnikliwie prześledził ostatnich kilka dni w swojej głowie. Nie pił kawy, a jednak był ożywiony bardzo wcześnie rano, jak na kogoś, kto brał środki psychotropowe. Powiązał wątki. Choroba wraca? — przemknęło mu przez myśl i przeraziła go ta perspektywa.

— Może poszlibyśmy dziś na siłownię razem? — zaproponował.

V ucieszył się na tę propozycję, ale nie był w stanie ćwiczyć ani fizycznie, ani psychicznie. Stałby tam tylko jak kołek i znów patrzył Jeong-gukowi na ręce, a kolejna kłótnia wybuchłaby tuż po wyjściu. Wiedział o tym.

— Nie, idź sam. Ja już chyba nie będę chodził. Nigdy tego nie lubiłem — odmówił.

Jeong-guk milczał chwilę. Nie wiedział, jak wydobyć z V co go gryzło. Bo gryzło go coś i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

— Słyszałeś, że spłonął klub Wanga? — zapytał, próbując ponownie nawiązać rozmowę.

V podniósł na niego zaskoczone spojrzenie.

— Co?

— No, piszą o tym w dzisiejszych wiadomościach, nie czytałeś? — zapytał Jeong-guk i wyciągnął dwa kubki z szafki nad głową.

V szybko zerknął na telefon. Nie miał jednak żadnej wiadomości od Ji-mina, której chyba się spodziewał.

— Były ofiary? — zapytał z trwogą.

폭군 || Tyran 3 • TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz