___________________________________________
🌑✫✫✫ 🌑🌒🌓🌔🌕🌖🌗🌘🌑✫✫✫🌑
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯Kiedy skończyliśmy grę? Nie wiem. Czemu kleiły mi się oczy? Może było zbyt nudno? Nie wiem.
— Jeszcze jedna runda? — Czy oni się nie męczą?
— Dzięki, ale chyba się drzemne. — Cóż, ja tak.
— Ok. — Dostałem odpowiedź zwrotną od rudego, schowali plansze i wyjęli talię kart, z tego co jeszcze widzę grają w wojnę. Oparłem się o kadłub maszyny i spojrzałem w okno - ocean. Heh, ciekawe kiedy wylądujemy. Wpatrując się w jednostajny krajobraz, zasnąłem.
Byłem w czarnej pustce.
Nagle, dało się zobaczyć niebieski płomień który zapalił wszystkie lampy, których swoją drogą nie było zbyt wiele, a tak naprawdę w ogóle. To były dwie pochodnie stojące na kamiennej podłodze. W ciemności coś się kryło. Nie mogłem dać kroku, choć mogłem się obracać, wiodłem więc spojrzeniem za tym dźwiękiem. Kiedy zrobiłem całkowity obrót, nie mogłem się ruszyć, to coś znowu mnie okrążyło. Teraz znów było naprzeciwko mnie. Strasznie się bałem, krople potu spływały po twarzy, a serce łomotało jak młot pneumatyczny. W tej ciemności zobaczyłem oczy, piękne, duże, zielone oczy. Jednak na pewno niebyły one ludzkie, nie miały białek, a wąskie źrenice były napełnione dzikością. To coś rozwarło paszcze, potem tylko jakiś dziwny dźwięk, a w moją stronę leci kulka niebieskiego ognia. Upadam na plecy.
Obudziłem się z tego dziwacznego snu.
Niebieski ogień, ale ze mnie idiota. Nie niebieski płomień, a plazma, PLAZMA! Mój oddech był nadal przyśpieszony, na czole rzeczywiście miałem pot, a serducho waliło tak, że przynajmniej dwa fotele dalej je słyszeli. Była noc. Ktoś za mną nie spał, był to Dawid Imbirowski, pulchny, mądry blondyn.
— Dawid? —
— Tak Czkawka? — On jest można powiedzieć neutralny, nie zadaje się ze mną, ale nie bije.
— Lecimy? Stoimy? Ile drogi nam jeszcze zostało? —
— Stoimy, samolot miał awarie i musieliśmy lądować, nie była ona jednak na tyle poważna byśmy musieli wysiadać, kiedy wystartujemy powinniśmy dolecieć tam w cztery i pół godziny. — Powiedział na jednym wdechu.
— Dzięki. — Po chwili namysłu dodałem. — A możemy wysiadać? —
— Tak można, żeby nie zapychać kibla wysiąść i iść na ten na lotnisku. —
— Jeszcze raz, dzięki Ingerman. — Jak najciszej umiałem, podszedłem do mojego wychowawcy który nie spał. — Mogę wyjść z samolotu? —
— Tak, ale na maks dwadzieścia minut, potem meldujesz się u mnie. —
— Ma się rozumieć Gburze. — Była spuszczona długa drabina. Heh, trzeba zastosować manewr z dzieciństwa na wsi. Stanąłem na pierwszym stopniu i zsunąłem się po drabinie, bo ktoś ją źle ustawił, ale to dobrze dla mnie. Po chwili byłem na dole z piekącymi rękami. — Aj, aj.. — Zacząłem nimi machać bo strasznie piekły, no cóż, cel uświęca środki. Po chwili byłem na lotnisku, sporo pasażerów spało, a na nogach były tylko ci którzy mówią o godzinach odlotu i przylotu, teraz dowiedziałem się pewnej bardzo ważnej wiadomości.
— Wszystkie loty są odwołane z powodu burzy. Prosimy o cierpliwość. Na pewno państwa poinformujemy kiedy zagrożenie minie. — Wybrzmiały przetworzone przez głośniki słowa. Poszedłem do łazienki, potem skierowałem się do budek telefonicznych, wyjąłem drobne z portfela i wstukałem numer taty. Cztery sygnały... Odebrał.
CZYTASZ
Zamek ognia // JWS
FanfictionCezary wraz z szkołą jedzie do oddalonego od polski zamku za wyspie Berk, w ramach miesięcznego obozu wakacyjnego. Czy ten czas starczy na odkrycie tajemnicy starożytnego zamczyska? Jws nie jest moje, jedyny zysk jaki z tego czerpię jest emocjonalny.