Depresja i Śniadanie.

62 5 0
                                    


___________________________________________
🌑✫✫✫ 🌑🌒🌓🌔🌕🌖🌗🌘🌑✫✫✫🌑
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

Obudziłem się zaskakująco wcześnie, wszyscy jeszcze spali... super. Czujecie ten sarkazm? Nie no, Czkawka znowu gada sam do siebie w swojej głowie jakby mówił do widowni! Szybko ubrałem się w to co wczoraj. Nawet jakbym zmienił ubrania to by nie zauważyli, bo zawsze noszę to samo i mam po kilka sztuk tego samego.. A przynajmniej takie ubrania wybrałem na tą wycieczkę bo wydawały mi się najlepsze.

No to bierzemy wszystko do malowania.

Tak jak zaplanowałem tak zrobiłem i udałem się nad urwisko. Tak szczerze jest tam strasznie, strasznie ładnie. Moje nogi zwisały, a ja szkicowałem krajobraz, jak to ja każde drzewo, kamień i krzaczek. Po trochę więcej niż godzinie przeszedłem do farb i tak zleciały mi kolejne dwie godziny. Jeżeli będą mnie szukać, cóż..

Wreszcie skończyłem zadowolony z tego co zrobiłem, czekałem aż znowu wyschnie i do szkicownika. Spokojnym spacerkiem do obozu.

Nie czuje się źle choć odstawiłem leki, oby taki stan utrzymał się do końca obozu..

Kogo ty oszukujesz Czkawka? Na pewno nie wytrzymasz, nikt nawet nie będzie cię próbował powstrzymać!

Czy ty możesz łaskawie wyleźć z mojej głowy?! I jak to nikt, a Dagur i Heathera?

Nic dla nich nie znaczysz! pogódź się z tym! Teraz pewnie się z ciebie śmieją i cię obgadują!

Nieprawda!

Sam dobrze wiesz, że to prawdę!

Kłamiesz!

Sam się przekonaj!

Po tej długiej wymianie poglądów z moim depresyjnym ja ruszyłem pędem do naszego namiotu, kiedy tak wpadłem jak głupi i zacząłem się rozglądać najwidoczniej ich obudziłem.

— Co się dzieje? Czarek? — Ziewnął i przetarł oczy rękom.

— Nic. — Odpowiedziałem szybko, za szybko.. I wyszedłem z namiotu, usiadłem na pobliskiej skale na którą zarzuciliśmy koc by na niej usiąść i nie odmrozić tyłka.  Dookoła ogniska były takie jeszcze dwie.

No to teraz się popisałem.. Jaki ja jestem głupi, dlaczego naszły mnie takie myśli..? A no tak, bo boję się odrzucenia.. Co ja gadam..? Już jestem odrzucony przez świat i nikomu nie potrzebny, a teraz najzwyczajniej w świecie się jeszcze bardziej ośmieszyłem.. Podwinąłem rękaw bluzki, a tam mogłem znaleźć cienkie blizny. A może by tak sobie ulżyć..? Jak dawniej..? Tak, ból fizyczny przyćmiewa ten mentalny, a sam nie jest gorszy.. Może pomógłby mi jeden z moich starych przyjaciół - scyzoryk szwajcarski..? Błagam, niech ktoś przyjdzie, niech ktoś przyjdzie i wybije mi z głowy ten durny pomysł, błagam.. Za mną pojawił się rudy z rękom na moim ramieniu.

— Czkawka? Wszystko dobrze? — Jego ton był zmartwiony, czyli martwi się o mnie.. Czy mógłbyś się łaskawie ogarnąć Rybicki?!

— Nic mi nie jest. — Uśmiechnąłem się lekko. — Zastanawiam się czy nie zrobić nam śniadania podbierając ciut zapasów.. — Powiedziałem, uciekając od tematu który mógłby przypadkiem wypłynąć.

— A co byś wziął? — Głodomór, bezdenny żołądek i jeszcze kilka epitetów by się znalazło gdy widziałem jak prawie cieknie mu ślinka. Spargańskie warunki zgotowane przez nauczycieli nas nie rozpieszczają.

— Jajka, jakieś warzywna i patelnie. — Odparłem, przyłożyłem palec do ust, po czym poszedłem po to co powiedziałem. Czternaście jajek, mam nadzieję, że tyle zjemy.. Jakieś zielone warzywka, patelnia i nie wiadomo skąd wytrzaśnięta margaryna.. Wziąłem jej trochę położyłem na petelnię, odstawiłem.. I w nogi. Po drodze zabrałem drewnianą łyżkę.

Nadal było wcześnie i nikt prócz nas nie wstawał.

Rozpaliliśmy nasze ognisko, rozbiłem jajka, porwałem zieleninę i na patelnie, nad ogień i mieszamy. Kiedy jajka się w końcu zcieły, co nie było łatwym osiągnięciem bo musiałem non stop stać przy ogniu by wszystko się nie zfajczyło, a jednak zrobiło. Zapach obudził zielonooką.

— Mmmmm... kto dzisiaj gotuję? Pani Sylwia? — Zapytała, tak samo głodna jak jej brat.

— Dzisiaj gotuję ja. — Oznajmiłem i położyłem patelnie na kamieniu. — Idę szybko po te papierowe talerze i sztućce. -—

— Tylko sztućce, zjemy z patelni. — Zaproponował rudy, ja jak i dziewczyna się zgodziliśmy. Szybko pobiegłem do ala kuchni którą zrobili nauczyciele, trzy widelce i pędem do siebie. Cholerna astma. Szybko podałem im widelce, a sam dopadłem plecaka, inhalator i zaciągamy się lekiem. — Cholerna astma.. — Wychrypiałem. — I dlatego zawsze jestem zwalniany z WF.. —

— Mogłeś powiedzieć! Pobiegła bym za ciebie! — Trzepnęła mnie przez ten mój głupi łep.

— Może po prostu weźmy się za jedzenie? — Zaproponowałam  i tak też zrobiliśmy, jedliśmy z patelni. Najmniejszą porcje zjadłem ja, maks trzy jajka choć i w to wątpię. Potem dziewczyna, cztery może trochę więcej. A Dagur resztę, żarłok. Odnieśliśmy patelnie odkładając ją tam gdzie inne brudne naczynia, a widelce do kosza i znów się skitraliśmy.

Tak. Nikt się jeszcze nie obudził, nie mam pojęcia dlaczego.. A może wyszli dużo wcześniej... Bez nas?

— Czy według was, nie jest zdecydowanie za spokojnie? — To trochę zbyt podejrzane.

— Był gwar zanim wyszedłeś. Krzyczeli, że nie sprawili dobrze swoich obowiązków i poszli w las w czterech grupach, nauczyciele ich pilnują. — Zacząłem śmiać na relację rudego, zarażając ich swoim, bardzo męskim chichotem.

— Jeżeli nas nie obudzili to chyba dowód, że tylko my zrobiliśmy wszystko jak należy. — Dziewcxynie byłyszczały oczy, w sumie się nie dziwię.

— Jeszcze ja zostałem.. — Powiedział za nami cicho Dawid.

— To czemu wcześniej nie mówiłeś? Podzielilibyśmy się śniadaniem. — No szczerze wątpie czy ty byś się podzielił. Raczej ja bym więcej zrobił.

— Było śniadanie? — Zdziwił się Imbirowski.

— — No, jak Czkawka ugotował, to było! — — Czyli najgorszym kucharzem nie jestem.

— Heh mogłem.. — Blondyn podrapał się po karku.

— Jak poparzenia po pokrzywie? — Spytałem, jako chodząca apteka chciałem się upewnić, czy wszystko jest już dobrze.

— Maść działa wyśmienicie, już wszystko znikło. — Pokiwał głową twierdząco.

— To dobrze. — Widziałem, że jak się zmył to zostawił tą maść.

— Zaraz powinni przyjść. — Zrozumiałem ostrzerzenie. Skinąłem głową z uśmiechem i wycofałem się do naszego namiotu. By o zgrozo nie spotkać nikogo.

— Zagrajmy w coś.. Albo przejdziemy się gdzieś.. Bo tu już się nudno robi.. — Jęczał niezadowolony, jego to chyba ciągle nosi.

— W sumie możemy się gdzieś przejść. — Odparłem.

— To co, miasteczko? — Ledwo włożył głowę do namiotu już chciał uciekać.

— Jasne.. Tylko.. — Wyjąłem kartkę z szkicownika i napisałem. — Idziemy do miasteczka, niedługo wrócimy.. — Mruczałem pod nosem, to co pisałem. Mniejszym kamykiem przycisnąłem kartkę by nie odleciała i mogliśmy ruszać.

— Mogliśmy wziąć kartkę z naszego zeszytu. — Zauwarzyła Hedera, a ja mentalnie przybiłem piątkę z moją głową.

— Ta będzie wielorazowa. — Wzruszyłem ramionami. No i poszliśmy w stronę z której przyszliśmy.

___________________________________________
🌑✫✫✫ 🌑🌒🌓🌔🌕🌖🌗🌘🌑✫✫✫🌑
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

Zamek ognia // JWSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz