Kostka i Kijek.

52 5 0
                                    


___________________________________________
🌑✫✫✫ 🌑🌒🌓🌔🌕🌖🌗🌘🌑✫✫✫🌑
¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯¯

CD..

Je.. Dobra Czkawka, wyrażaj się. Niedobry Smark. Cholibcia od kiedy to nie przeklinam..? Na całe szczęście, nic oprócz mnie nie ucierpiało. Ale to nie znaczy, że nie boli, bo boli jak nie wiem!

— Może dałbyś mi łaskawie spokój? Chociaż podczas wakacji? — Syknąłem w jego stronę.

— Ooo.. Czkawkusia boli. — Czemu, ten debil, zachowuje się tak podobnie do Damiana!? A, no tak, najlepsi przyjaciele! Dwaj debile, którzy uwielbiają się nade mną znęcać! — No i co teraz? — Podniósł mnie za kamizelkę.

— Puszczaj mnie Nowak! — Mój głos był podniesiony, jednak nie krzyczałem, bo.. Co by to dało? W tej chwili z lasu wyszedł Dagur, nie mam bladego pojęcia jak on się tam znalazł, ale dzięki wam bogowie za niego. Podszedł do nas.

— Ej! Zostaw go! — Rudy wyglądał jak wcielenie boga wojny, przerażająco, nawet jeżeli się wiedziało, że jest się po jego stronie.

— A niby czemu? To moje zadanie by utrudniać mu życie, bo jak każdy wie, ryby głosu nie mają, a on jest rybim szkieletem. — Wiktor, tak szczerze to ja bym na twoim miejscu uciekał gdzie pieprz rośnie, a to bardzo daleko od wysp owczych.

— Dobra.. To porozmawiamy po mojemu. — A nie mówiłem? Z dużą siłą uderzył w jego ręce, przez co mnie puścił, jednocześnie się cofnął. Upadłem na tyłek, ale przynajmniej nie wisiałem w jego łapach. Zacząłem się cofać, rakami po drodze złapałem za notes, ołówek i jeszcze zapiętą torbę z farbami, bo były w zasięgu, jakby nie były to miałbym je gdzieś. No i tak się cofałem i patrzyłem jak się biją, gdzie bardzo dużą przewagę miał rudy. W końcu zielonooki przeszczypił go twarzą do kamienia, z wykręconą w bolesny sposób rękom. Ała, to musi boleć.

— Odczep się od Czkawki, albo nie będę tak delikatny. — Wysyczał mu do ucha tak głośno, że nawet ja słyszałem. Kiedy od niego odszedł ten w popłochu zwiał. Rudy do mnie podszedł. — Przepraszam, że tak długo.. — Powiedział podając mi rękę bym wrastał.

— Spoko, obrywałem gorzej i dzięki za ratunek. — Powiedziałem, chwytając zaraz potem jego rękę. Skacząc na jednej nodze, no bo kostka jednak skręcona, nie ma to jak moje szczęście. I jebudu na mój śpiwór, maść na kolano, bo więcej nie trzeba, a potem patrze na fioletową kostkę z niewyjaśnioną miną.

— Skręcona.. Może lepiej iść po nauczyciela? — Proponuje Zgodnopyszny, niezbyt wiedząc co innego można zrobić w takiej sytuacji.

— Nie, nie idź, nie chce martwić Gbura.. — Powiedziałem do niego zduszonym głosem pełnym prośby.

— Ale.. Co chcesz z tym zrobić..? — Patrzył powątpiewająco na spuchniętą, fioletową kończynę.

— Proste, nastawić. — Wzruszyłem ramionami i nachylając się zbadałem jak mam to zrobić. — Dobra. Chwyć kostkę mocno, tak by się nie ruszała. — Choć z powątpiewaniem, zrobił to. Wtedy ja mocnym i stanowczy ruchem włożyłem kość na swoje miejsce, podczas tego wydałem z siebie krótki zduszony krzyk. — Już. — Powiedziałem sapiąc i krzywiąc się, nastawianie skręceń nie jest moją ulubioną częścią miesiąca. Wziąłem maść i nałożyłem na choć nadal trochę fioletową, to już nie spuchniętą kostkę. — Przeżyje. — Skwitowałem, zakładając na nogę usztywniacz. Ta.. Ten też wziąłem.

— Czy ty masz w tej walizce całą aptekę? —

— Tak. — Zażartowałem, ale jemu nie było do śmiechu.

Zamek ognia // JWSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz