Rozdział 5, w którym obrażam się na Wattpada za długość tytułów

627 83 198
                                    

A dedykacja jest, bo... Kurde. Ile to czasu zajęło, skomentowanie każdego akapitu. Tylko po to, by mi humor poprawić! Jesteś wielka, kochana! <3 

***

Asmodeus Bane nie był biednym mężczyzną, ale zauważyłem, że nie mieszkali w jednym z tych cudownych apartamentowców. Zamiast tego Magnus zatrzymał się obok kamienicy kilka przecznic w głąb Midtown. Zatrzymał się na chodniku. Jak mniemałem, musieli mieć wynajęte to miejsce parkingowe, bo o tej godzinie ciężko było znaleźć wolne gdziekolwiek w mieście, nie mówiąc już o centrum.

Magnus wyskoczył z samochodu i zanim zdążyłem się obejrzeć, otwierał już przede mną drzwi.

– Nie zdziw się – mruknął, mrugając do mnie zawadiacko i poprowadził mnie w stronę drzwi.

Nie lubiłem imprez. Właściwie nigdy nie byłem na żadnej, nie licząc kinderparty mojej siostry i kilku urodzin Nathana, z których uciekałem zaraz po odśpiewaniu "Sto lat" (czasami znajdując twórcze wymówki w postaci rozstroju żołądka albo migreny). Ja sam unikałem konieczności zapraszania znajomych nawet na własne urodziny, każde w ostatnich latach spędzając w towarzystwie książki lub Nate'a Albo jednego i drugiego. Nate, z uwagi na niezwykłą niechęć mojej matki do posiadania w domu zwierząt futerkowych, robił mi wtedy za pieska nakolanowego. Miał naprawdę miękkie włosy.

Wchodząc po schodach prowadzących do klatki, w której mieszkał Magnus, ręce pociły mi się ze strachu. Miałem poznać jego przyjaciół. Tych przyjaciół, którzy poszli już na studia i tych, którzy chodzili do innej szkoły. W znakomitej większości starszych ode mnie o kilka lat. Nie wątpiłem w najmniejszych stopniu, że będę tam najmłodszy, a jednocześnie... Wszyscy myśleli, że ja i Magnus... że my serio jesteśmy razem.

Bane najwidoczniej wyczuł mój niepokój, bo wciągnął mnie bez ceregieli na piętro (mieszkali na parterze), ale zanim nacisnął klamkę, obrócił mnie ku sobie i złapał moją brodę. Zmusił mnie, bym spojrzał mu prosto w oczy.

– Będzie dobrze – obiecał, kojąco ciepłym głosem. – Wejdziesz tam, pobawisz się parę godzin, zjesz tyle ciastek, ile będziesz miał ochotę i poznasz trochę nowych ludzi.

– Czy... oni... znaczy... – zacząłem kulawo, ale nic z tego nie wyszło. Magnus chyba jednak zrozumiał, o co mi chodziło.

– Myślą, że jesteśmy razem. – Wzruszył ramionami. – Nic strasznego, kruszynko. Musisz tylko robić to, co w szkole. I wszyscy będą zadowoleni.

Czyli miałem egoistycznie korzystać z atencji Magnusa, zapominając, czym jest ona spowodowana. Dało się to zrobić. Byłem w tym dobry. Na tyle dobry, że oszukałem szkołę, nauczycieli i własnego stalkera. Tak. Mogłem to robić. Przecież nie było nic nieprzyjemnego w przytulaniu się do Magnusa na każdym kroku.

Wziąłem głęboki wdech i zmusiłem się do uśmiechu.

– I to rozumiem! – zaśmiał się Magnus i nacisnął klamkę. W tym samym momencie, kiedy moje myśli były pogrążone w czekającym mnie za nimi dramacie, pochylił się i ucałował mój policzek.

– ZNAJDŹCIE SOBIE POKÓJ! – krzyknął ktoś ze środka.

Nawet częściowo pogodzony z tym, że nie mam nic do powiedzenia w sprawie takich całusków, nie powstrzymałem rumieńca, który gorącą falą wpełzł na moją twarz. Teraz miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

Osobą, która nas w tak uroczy sposób powitała, był niski i drobny latynos (ja byłem od niego wyższy!). Siedział na oparciu kanapy, z jedną nogą podwiniętą pod siedzenie. Grzebał w telefonie, pisząc coś na nim zawzięcie, sądząc po tym, jak poruszał kciukami.

Sandały capiąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz