Rozdział 11, w którym okazuję się Kapitanem Manipulacją

639 75 39
                                    

Wstałem powoli i spojrzałem na Nathana z góry.

– Zawieziesz mnie do niego? – zapytałem, przekrzywiając głowę. To zwykle na niego działało, a ja nie musiałem się kajać. Zamrugałem oczami.

– Jesteś pewny? – zapytał, odwracając błyskawicznie wzrok. Jestem złym człowiekiem, wiem, dlatego naciskałem. Wykorzystywanie słabości najbliższych było moją supermocą. Kapitan Manipulacja. – W szkole ci nie wyszło. Teraz wyjdzie?

– A mam inne wyjście? – odparłem ponuro. – Mam jedną szansę, Nate. Teraz albo nigdy.

– RANY, jacy wy jesteście obaj dramatyczni! – jęknął Nate.

Dopiąłem jednak swego. Pięć minut później tłumaczyłem matce, dlaczego koniecznie musze po dwudziestej wyjść z domu. Spróbujcie wyobrazić sobie, że macie piętnastoletnie dziecko. Pewnie wam nie wyjdzie, ale chociaż przez chwilę. Teraz wyobraźcie sobie, że jest środek zimy, ciemno, pizga złem i w ogóle. Do waszego miłego kącika odświętnego nicnierobienia przychodzi wasze nastoletnie dziecko i prosi o to, by wyjść. Zbliża się dziesiąta wieczorem. Co odpowiadacie?

a) Hahaha, nie.

b) Niby do kogo?!

c) Tylko się nie połam, jak będziesz buty zakładał!

d) Oczywiście, kochanie, pozdrów Magnusa.

Uwaga, to podchwytliwe pytanie. Już znacie odpowiedź? Jesteście pewni?

Oczywiście, że mnie puściła. I kazała pozdrowić Magnusa. Bo przecież nie mogę mieć normalnej matki, która jak przystało na opiekunkę pięć razy zastanowi się, czy piętnastoletni syn gej powinien iść w noc do chłopaka. Ja nie mogę mieć normalnych rodziców. Chociaż w tamtej chwili dziękowałem opaczności za jej lekkomślność. A może po prostu wiedziała, że Magnus zanim mnie rozbierze i przeleci uzna, że jednak nie jestem wart uwagi i ze mną zerwie.

Nie! Nie myślimy o tym! Najpierw kilka tygodni błogich i słodkich buziaczków, zanim będzie miał szansę zdjąć ze mnie chociaż koszulkę... A i do niej będzie miał daleką drogę, bo noszę jeszcze swetry i w ogóle... Jeżu w borze, czemuś mnie pokarał Jednorożcu Niewidzialny W Róż Zaklęty takim chorym umysłem...!

Piętnaście minut po wyjściu z domu omal sam nie pożałowałem, że poprosiłem o wyjście, kiedy Nathan omal nie spowodował wypadku. No dobra. Ja omal nie spowodowałem wypadku, bo oto mijaliśmy całodobową (Borze, błogosław Amerykę!) cukiernię. Podskoczyłem na swoim miejscu tak gwałtownie, że Nathan dał po hamulcach, zapewne spodziewając się, że zobaczyłem staruszkę na pasach, albo co.

Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Ale mi nie było wstyd. Zamiast tego zagryzłem usta. Musiałem wyglądać jak świr.

– Co. Znowu. – wycedził Nate przez zaciśnięte zęby.

– Um... – Zarumieniłem się słodko. – Tam... ee... sprzedają ulubione pączki Magnusa... – wyjąkałem.

Nathan zatrzymał się, tym razem przepisowo, policzył w myślach do dziesięciu i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Specjalne zaproszenie królewna potrzebuje, czy ruszy dupę, żeby kupić? – zapytał.

– Aa... Tak! Jasne! – wykrzyknąłem i wygramoliłem się z auta.

Samo kupienie pączków zajęło mi raptem chwilę. Kolejki nie było, a te, które lubił Magnus były jeszcze ciepłe, kiedy miła pani podawała mi całe pudełko. Gorzej było z powrotem do samochodu. Nate był wkurwiony. Rozdrażnienie Nathana to było jak obcowanie z naprawdę głodnym niedźwiedziem grizzly. Z głodnym lub zmęczonym Nathanem było jak wyprawienie się na wojnę odzianym jedynie w czerwone bokserki z napisem "Tu celuj". Nie daj szopi panie boru, żeby mu się to wszystko skumulowało. Przeżyłem to raz i wolałbym nie powtarzać.

Sandały capiąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz