Zostałam rozgrzeszona. Czekam na utyskiwania i płacze. Miłego czytania, buby! <3
***
Nie pamiętam za dobrze tamtych świat. Było raczej jak zwykle. Choinka dekorowana w wigilijny wieczór. Rano prezenty, odpakowywane z zapałem, którego nie rozumiałem, ale udzielił mi się i sam biegłem rano zobaczyć, co też w tym roku kupili. Nocne czaty z Maxem i Izzy, byle przyłapać rodziców, jak kłócąc się szeptem wkładają kolejne paczki pod drzewko. Śniadanie, z którego pamiętałem lepiej scenę w książce, którą dostałem, a którą czytałem wtedy pod stołem, niż rozmowy. Izzy ciesząca się jak dziecko na pierwsze kozaki na obcasie. Niewysokim, ale ładnym, dziewczęcym i niewinnym, ale już obcasie, bo była młodą kobietą, a nie dzieckiem. Pamiętam też, że pozwoliłem sobie cieszyć się tymi świętami, odkładając śledzenie mediów społecznościowych. Następnego dnia po Bożym Narodzeniu przyszli Nate z rodzicami i rodzeństwem, na kawę, porozmawiać. Było ciasto i było miło, chociaż zmusili mnie do założenia koszuli, co Nate skomentował tylko wybuchem śmiechu.
Cały ten czas towarzyszył mi kocyk. Dziecinne zachowanie, pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale nie potrafiłem inaczej. Piłem tylko z kubka od Magnusa, zakładkę zacząłem używać jeszcze tamtej nocy, a szop spał ze mną, kojąc wszelką bezsenność. Robiłem to tylko dlatego, że wiedziałem, że to już koniec.
Trzydziesty pierwszy grudnia powitał mnie serią nieodebranych połączeń. Wygrzebałem się spod stosu kołder i koca (jednego, bo teraz potrafiłem tylko tego jednego używać, póki jeszcze pachniał Magnusem) dopiero za piątą próbą kontaktu ze mną. Spojrzałem na wyświetlacz w nadziei, że może to jednak Bane, ale przeliczyłem się. Wszystkie wychodziły od Catariny.
– Będziesz na imprezie? – zapytała z marszu, kiedy do niej oddzwoniłem. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, nie mówiąc o jakimkolwiek powitaniu. – Słuchaj, jest sprawa.
– Sprawa – powtórzyłem głucho za nią, wciąż zaspany na tyle, by nie kontaktować ze światem.
– Tak. Sprawa. Otóż... – zrobiła irytującą, ze wszech miar niepotrzebną dramatyczną pauzę – zepsuł mi się piekarnik. Nie mam jak zrobić lasagne, a ty miałeś tylko przynieść jakieś przekąski, prawda?
– Mhym – burknąłem, zakopując się na nowo w kołdrę. Jedną ręką zwinąłem kocyk i wcisnąłem go sobie pod głowę. Szop, którego wdzięczne imię brzmiało Ted (sam się przedstawił i bardzo proszę o nakłonienie mojej matki na wizytę u psychiatry ze mną, bo jej diagnoza jest najwyraźniej całkowicie błędna), leżał wciśnięty pod moim ramieniem. Byłem jak te omegi w mangach z omegaverse, których wcale nie czytałem. One też robiły sobie gniazda z rzeczy, które pachniały ich alfami. Moją alfą najwidoczniej był Magnus.
– No więc – kontynuowała Cat, nieświadoma rosnącej we mnie irytacji. Śniłem tej nocy o królestwie tęczy i brokatu, z królewiczem Zmorą i jego wesołą kompanią. Mordowaliśmy we śnie niemiłych ludzi. W tamtej chwili byłem przekonany, że ci niemili ludzie zawinili budzeniem w wolny dzień przed południem. – Czy mógłbyś zrobić? Ja przyniosę przekąski, albo coś... Prooooszę!
– Nie – odpowiedziałem bezlitośnie.
– Alec! Nie bądź... nie bądź Raphaelem! – krzyknęła do słuchawki.
Głowa mnie zaczynała boleć. Definitywnie zostałem gejem z uwagi na mój brak tolerancji na wysokie tony dziewczęcych głosów.
– A dasz mi spokój? – zapytałem tak nieprzyjemnym tonem, że Cat po drugiej stronie zamilkła. Nie słyszałem nawet jej oddechu. Ale zaraz potem roześmiała się głośno.
CZYTASZ
Sandały capią
FanfictionMagnus ciaśniej owinął rękę wokół mnie. Niemal zaborczo, tak, że uderzyłem plecami o jego klatkę piersiową. Pachniał jak raj. Bardzo bardzo jak raj. Cynamonowo. I... Nate mówił, że to się nazywa drewno sandałowe. Cokolwiek mają sandały do drewna. Sa...