Rozdział 14, w którym robię dużo bezsensownych rzeczy, głównie dlatego, że mogę

821 73 51
                                    


Odskoczyłem od Magnusa jak oparzony, czerwieniejąc na twarzy niczym dorodna piwonia. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym przy okazji nie spróbował sobie zrobić krzywdy, ale refleks Magnusa... Borze, refleks Magnusa kiedyś uratuje mi życie, a nie tylko łeb!

– Spokojnie! – zachichotała Isabelle, uśmiechając się złośliwie. – To tylko ja! Chociaż chciałabym zobaczyć minę taty, gdyby to on was przyłapał!

Gremlin! Zabije ją!

Miałem się rzucić w jej stronę, żeby wyrwać jej te paskudne warkocze ze łba, ale nie zdołałem. Magnus złapał mnie za kołnierz swetra i przytrzymał w miejscu.

– Izzy ma racje, kruszynko – powiedział spokojnie, zmuszając mnie do tego, bym spojrzał mu w oczy. – Lepiej ona, niż twój tata. Cenię sobie swoje życie.

Chyba klejnoty rodowe – tak mógłbym prychnąć. Ale Magnus działał na mnie jak kocimiętka na kota. Przytępiał mi zmysły. I cięty język względem mojej niewydarzonej siostry też.

– Czego chcesz? – zapytałem z rezygnacją, zwracając się do niej.

– Macie jeszcze czas – oznajmiła. – Normalnie wychodziłbyś za dwadzieścia minut z domu.

– Matematyka z rana? – prychnąłem, wracając w okolice Magnusa. Tym razem się nie przytuliłem. Nie miałem już odwagi, ale złapałem jego rękę.

– Podwieziecie mnie – stwierdziła. – Albo powiem tacie.

Isabelle Lightwood. Ktokolwiek cię spłodził, był demonem. Ten ktoś prawdopodobnie był samym szatanem! Gorzej! Te same stworzenia przyczyniły się też do zaistnienia mojej osoby.

– Mamy czas. – Magnus wzruszył ramionami. – Ubierajcie buciki, księżniczki – zarządził zaraz.

Super. Zostałem zrównany z Isabelle. Nie żeby mnie to dziwiło.

Niecałe pięć minut później zajmowałem już bezpieczne miejsce pasażera w samochodzie mojego obłędnie przystojnego chłopaka w drugim dniu obnoszenia się z tym, że jest mój. Mogło być gorzej, naprawdę. Mogłem na przykład zostać zmieniony w wampira wbrew mojej woli i wylądować w melinie dla narkomanów i przez rok żywić się wyłącznie krwią skażoną heroiną. Mogłem też w wieku dwunastu lat być świadkiem tego, jak torturują mi przyjaciół ze szkoły, na zawsze tracąc tym samym ich sympatię i będąc oskarżonym o współpracę z oprawcami. Mogłem też być zgorzkniałym, wyzutym z wszelkich ludzkich odruchów siedemnastoletnim pijakiem, ze skłonnościami do robienia wszystkiego, co mogło pogorszyć moją i tak fatalną relację z rodziną i resztkami przyjaciół.

Nie. Serio. Miałem raczej lajtowo.

– Co cię wzięło na jeżdżenie z nami? – zapytałem, odwracając się ku siostrze. Jak już dotarło do mnie, że nie mam najgorzej, to w sumie mogłem nawet zaakceptować jej obecność. Szczególnie, że jej nie przeszkadzało, że Magnus trzyma mnie za rękę, ani to, że jeszcze przed wejściem do samochodu znów mnie pocałował. Tym razem dużo, dużo, duuuuuużo goręcej.

– Carmel mi nie wierzy, że znalazłeś sobie chłopaka – odpowiedziała Isabelle, odwracając wzrok w stronę okna.

Magnus gwizdnął przeciągle.

– Zauważyłeś, że twoja siostra kłamie dokładnie tak samo jak ty? – zapytał, zwracając się do mnie. Wystukiwał na kierownicy rytm jakiejś piosenki Bruno Marsa. Toteż zanim zarejestrowałem, że cokolwiek mówi, i to do mnie, musiałem umknąć z krainy wyobrażeń o Magnusie tańczącym do Uptown Funk. – Dokładnie tak samo nieudolnie – doprecyzował Bane.

Sandały capiąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz