Rozdział 6, w którym dociera do mnie, że jestem na to wszystko za słaby

739 88 287
                                    

Czy ja już mówiłam, że jestem słabym człowiekiem? Nie? To mówię. Przepraszam. T^T 

A dedykacja, bo mogę. Kto mi zabroni, przepraszam? O.o

Wiecie, jak wattpad ssie? Wszystko musze robić na raty. >.< W mediach All of me - John Legend. Wyjaśnione potem. 

***

Cudem udało mi się coś odpowiedzieć i zachować przy tym kamienną twarz, mimo łez cisnących mi się pod powiekami. Nie trafił, powtarzałem sobie raz za razem resztę tamtej nocy, nie mogąc zasnąć. I resztę weekendu, udając przed rodzicami, że impreza była spełnieniem marzeń. Z przejęciem paplałem o grze w monopol, podczas gdy jedyne na co miałem ochotę, to rzucić się na łóżko i płakać, aż zabraknie mi tchu.

Nie dlatego, że miałem mu za złe, że skradł mi nieopatrznie pocałunek. Zdarza się. Może ja się poruszyłem, może on był zbyt pijany, by trafić w policzek. Nie wiem. Nie chodziło o to.

Ten ułamek sekundy. To mgnienie oka. To wystarczyło, bym wiedział, że nie, nie będzie już dobrze; bym przestał się beznadziejnie oszukiwać, że może nie jestem zakochany. Byłem. Byłem tak bardzo, że sam oddech bolał, kiedy myślałem o tym, że to nie będzie miało nigdy prawa bytu.

Czułem zbyt wiele i zbyt intensywnie, by mógł być to tylko przyjacielski całus. Nie było nawet jak z Edwardem, bo przy nim czułem jedynie ekscytację na myśl, że to chłopak i w końcu poczuje, jak to jest. Z Magnusem było inaczej. Było jak... Chciałbym uniknąć tego porównania, ale nie miałem innego. Było jak w bajce. Jak przy ostatnim pocałunku, kiedy książę daje iskrę życia Śpiącej Królewnie. Jak wtedy, kiedy Alec Lightwood całował Magnusa Bane'a w Sali Anioła, oznajmiając wszystkim swoim przyjaciołom i rodzinie, że oto zakochał się w chłopcu i to w dodatku nieśmiertelnym czarowniku.

Nie miałem już odwrotu. Za mną nic nie było. Spalił się ostatni most, który łączył dwie krainy – krainę przyjaźni i słodkości oraz krainę wiecznego, smutnego friendzone'u i heteroseksualizmu mojego crusha.

Isabelle kilkukrotnie usiłowała mi poprawić humor, przynosząc do pokoju kawę, ale nie miałem siły na wykrzesanie z siebie entuzjazmu. Nawet kiedy przyniosła taką bez cukru, jedynie ze spienionym mlekiem, zdobyłem się jedynie na krótkie "meh" i wypiłem. Przecież nie wyleję. A pijąc myślałem tylko o tym, czy usta Magnusa na co dzień smakują taką kawą, bo wiedziałem, że nie słodził kawy z mlekiem.

Magnus dla odmiany odzywał się nawet częściej niż zwykle. Zasypywał mnie milionem esemsesów, ani razu nie wspominając o naszym pożegnaniu. Może nawet go nie pamiętał. Na pewno go nie pamiętał. Tak było. Zapewne.

Nate się nie odezwał. Raz tylko, jeszcze kiedy jechałem z ojcem do domu, zapytał, czy coś się stało. Miał wyczucie, chyba jakiś przyjacielski instynkt. Wyjaśniłem mu wszystko, nic nie ukrywając, bo i tak by się dowiedział i słuch po nim zaginął.

Sobota minęła mi więc na radosnym obcowaniu z lekturą i świętym spokojem. Nawet ojciec odpuścił kłótnie o książkę... nie wiem dlaczego. Cały nasz dom wydawał się jakiś cichy, kiedy zjawiałem się w pobliżu. Nawet nasz sąsiad, Jace Herondale, który przychodził regularnie na lekcje gry na pianinie, posłusznie zwinął się z pola widzenia, kiedy pojawiłem się w zasięgu wzroku. Czemu ja nie wpadłem na bycie nieszczęśliwie zakochanym gejem wcześniej? Moje życie byłoby cichsze i przyjemniejsze. Zdecydowanie.

Bardzo chciałbym móc powiedzieć, że tak minął mi cały weekend, ale ja rzadko mam szczęście w życiu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że zwykle w życiu mam pecha. Pecha przez wielkie, tłuste P. Lubię swojego pecha, kreatywny koleś, ale tym razem postanowił zakpić sobie ze mnie wyjątkowo okrutnie.

Sandały capiąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz