Rozdział 9, w którym "teraz albo nigdy" nabiera znaczenia, a ja jestem *******

735 79 47
                                    


Przeliczyłem się. Ulga była tylko chwilowa. Następnego dnia to, co się stało, zwaliło się na mnie z siłą potężnego kaca. I sam nie byłem pewny, czy miałem go bardziej z powodu wypitego alkoholu, czy z powodu krążących po mojej głowie wyrzutów sumienia.

Mogłem to zdecydowanie lepiej rozegrać. Przeprosić, dogadać się, wyjaśnić na spokojnie, a na koniec gorąco podziękować za pomoc. Zamiast tego zachowałem się jak jakiś debil, wykrzykując beznadziejne lamenty i robiąc z siebie kretyna. W dodatku kretyna ze skłonnością do bycia niewdzięcznym kutasem.

Tak. Tak się właśnie czułem. Jak oklapnięty kutas z impotencją. Impotencja to coś, co się starym facetom śni w koszmarach, ale wiedziałem na ten temat wystarczająco dużo zbędnych informacji, żeby zdawać sobie sprawę z tego, do czego prowadzi. Ostracyzm, poczucie wykluczenia, brak pewności siebie, wrażenie ogólnej bezużyteczności i poczucie winy. Nie, dziękuję. Nie chciałem się tak czuć nawet przez chwilę.

A tak czułem się resztę przerwy świątecznej. Siłą rzeczy mój okres szkolnego wycofania przedłużył się aż do następnego poniedziałku. W środę napadało tyle śniegu, że czwartkowe i piątkowe lekcje zostały odwołane. Normalne dziecko, nawet takie, które uczęszczało już do liceum, cieszyłoby się z takiego obrotu sprawy. Ja się nie cieszyłem.

Magnus błyskawicznie zmienił status na Facebooku, wywołując tym takie zamieszanie, że aż musiał wyłączyć komentarze pod postem. Śledziłem je. Wszyscy zgodnie uznali, że to niemożliwe, to jakiś głupi żart, aż nie napisałem, że to z mojej winy. Wtedy na chwilę wszystko ucichło... No i dalej to już było piekło.

Tłumaczenia Magnusa, że to za "porozumieniem stron" i przecież nie byliśmy małżeństwem z piątką dzieci, spowodowały jedynie, że coraz więcej osób miało ochotę mi zrobić krzywdę. Aż do piątku. W piątek umilkł zarówno twitter Magnusa jak i ogólnie cały nasz maleńki, społecznościowy światek.

A przez cały ten czas nawet Nate się do mnie nie odzywał. Nie bezpośrednio. Wciąż starał się mnie jakoś bronić przed tym wszystkim, ale moje połączenia odrzucał, a wszystkie wiadomości najpierw odczytywał, a potem skrzętnie ignorował. To zabolało najbardziej. Co jak co, ale myślałem, że to... mój przyjaciel. Byliśmy ze sobą od dziecka, a on to wszystko przekreślił jednym, głupim wybrykiem z mojej strony, w dodatku takim, który nawet nie uderzał bezpośrednio w niego.

Snułem się więc resztę przerwy świątecznej jak cień po własnym domu. Rodzicom wyjaśniłem tylko tyle, że jak jeszcze raz zapytają o Magnusa, to rzucę się z balkonu i dopilnuje, by moje truchło w trumnie wyglądało jak zmasakrowany naleśnik. Podziałało. Mama się ode mnie odczepiła. Ojciec tylko wodził za mną wzrokiem, jakby obawiał się, że rzeczywiście byłem zdolny do takich drastycznych kroków.

Nie byłem. Moje życie było pasmem porażek i niefortunnych zbiegów okoliczności, ale poza małym epizodem zaraz po wyznaniu rodzicom, że kręcą mnie chłopcy, nie miałem ani razu myśli samobójczych. To jak wygrać na loterii. Mieć w domu nastolatka bez skłonności autodestrukcyjnych i w dodatku geja. Nie żeby coś, ale statystyki pod tym względem działały na moją niekorzyść. W USA 39% młodzieży LGBT ma poważne myśli samobójcze. Z tego 44% ma za sobą nieudane próby samobójcze w mojej grupie wiekowej. 49% okalecza się.* Ja, nie wliczając tego okresu... tych kilku tygodni prawie rok temu... No. Ja byłem zdrowy.

Niemniej, teraz miałem ochotę sprawdzić, czy jak przytrzasnę sobie palce drzwiczkami od piekarnika, to czy zagłuszy to ból w serduszku. Jak się zapewne domyślacie... nie, nie sprawdziłem tego, bo to głupie.

W poniedziałkowy poranek obudziłem się wcześniej niż zwykle, pomnym, że jeżeli nie mam już chłopaka, a mój najlepszy przyjaciel mnie zlewa, to muszę dostać się do szkoły na własną rękę. Nie żebym mógł spać. Tęczowy kocyk od Magnusa robił mi za chusteczkę do ocierania łez. Żałosne. Do szkoły dotarłem, lekcje odbębniłem i... Wbrew temu o co prosił Magnus, udawałem, że go nie znam.

Sandały capiąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz