Rozdział 9: Snape morderca nie ma serca (i nie tylko on)

189 20 208
                                    


— Młoda, kurczę, masz nasze kondolencje...

Atmosfera momentalnie stężała.

Nikłe, poranne światło, wdzierające się przez maswerkowe okna Wielkiej Sali, padało blado na ich zmęczone, jeszcze nie do końca rozbudzone twarze. Rozella dłubała widelcem w jajecznicy, podczas gdy Fred i George kończyli czytać zaadresowany do niej list, napisany zgrabnym pismem jej mamy. Listonosz Pat wyfrunął z sali od razu po dostarczeniu go, jakby wiedział, że przed nim jeszcze wiele listów do doręczenia w bardzo krótkim czasie.

Valerie, słysząc słowa George'a, zmarszczyła brwi i szybkim ruchem wyrwała mu list z dłoni. Lee bardzo wyraźnie walczył ze sobą, by uszanować prywatność korespondencji i nie odczytać jej treści przez ramię Roberts (nawet jeśli Rozella nie miała nic przeciwko temu), ale w końcu poległ. Aggie w tym czasie zakleszczyła się wokół ramienia Freda, który nawet nie zwrócił na nią uwagi i wciąż, tak samo, jak George, świdrował Rozellę zmartwionym spojrzeniem.

— Dzięki, ale... serio, nie składajcie mi kondolencji — powiedziała Rozella wręcz błagalnym tonem. — Znaczy, no, jeju, przecież nawet go nie znałam.

W swoim liście Aurelia Dowell poinformowała córkę o nagłej śmierci Adalrico Walsha; nadeszła w nocy i zszokowała wszystkich, ze względu na młody wiek mężczyzny. Rozella wiedziała o zmarłym niewiele — zaledwie to, że Adalrico był jej wujem od strony rodziny matki, oraz że widziała go tylko raz w życiu, kiedy była zbyt mała, by móc chociażby zapamiętać jego twarz.

Wieść o jego śmierci była oczywiście czymś przykrym, jednak Rozella nie odczuła przez nią jakiegoś przejmującego smutku. Przecież Adalrico był dla niej praktycznie obcy. Nie widziała więc sensu, by ludzie jej współczuli. Wysłuchiwanie kondolencji nie pocieszało, a wręcz przeciwnie; było czymś niezręcznym i niezwykle dołującym.

Jej przyjaciele odczuli widoczną ulgę na wieść, że nie będą musieli spędzać śniadania w grobowej ciszy. Pogrążanie się w zadumie nie było zbyt optymistycznym początkiem dnia.

Rozella spojrzała na nich z uśmiechem i wróciła do swojej jajecznicy.

— Lecisz na pogrzeb? — zapytał mimochodem Lee, nalewając sobie do szklanki soku z dyni.

Rozella pokręciła głową.

— Nie. Rodzice nie chcą, żebym tam była.

Aurelia jasno napisała, że wolałaby, aby córka została w zamku. Przeprawa siecią Fiuu wywołałaby jedynie niepotrzebne zamieszanie, a sama Rozella nie odczuwała potrzeby, by zjawiać się na ceremonii.

— Pewnie uważają, że jesteś za młoda na takie widoki — wypaliła nagle Aggie. Rozelli wydawało się, że dziewczyna od początku tylko czekała, aż będzie mogła się wypowiedzieć. — Wiesz... Dzieci zwykle mają koszmary po takich widokach, a zmarli...

Rozella uniosła brwi do góry. Dzieci?

Aggie była od niej starsza jedynie o rok. To nie dawało jej żadnego prawa do uważania się za jakkolwiek dojrzalszą.

— Spokojnie, Walshów nie chowa się w otwartej trumnie. — Ucięła Rozella, posyłając jej sztucznie uprzejmy uśmiech. — Ale miło, że martwisz się o moje dziecięce nerwy.

Upiła łyk herbaty, zabierając przy okazji swój list od Valerie i wrzucając go do torby. Liczyła, że nie zostanie on zjedzony przez leżącego w środku Kapitana. Zwierzak w tym momencie kłapnął na nią zębami, po czym szybko wrócił do żucia swojego tosta, którego Rozella wcisnęła mu kwadrans wcześniej.

— Aha. A dlaczego nie w otwartej? — zapytała ciekawsko Aggie.

Rozella nie miała nawet szansy odpowiedzieć, ponieważ wtedy George odchrząknął, aby skupić na sobie ich uwagę. W jego oczach zatańczyły łobuzerskie ogniki, a Rozella, widząc tę jego głupią minę, całkowicie oddała mu głos. Odchyliła się na krześle, zastanawiając co też takiego Weasley wymyślił.

Sztorm w butelce: Opowieść Szaradzisty • HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz