Następny dzień zapowiadał się naprawdę paskudnie.Rano burza ucichła, co Rozella przywitała niezadowolonym ziewnięciem. Szczerze uwielbiała te momenty, gdy błyskawice rozrywały ciemniejące niebo i rozbrzmiewały w swej gromkiej symfonii. Dźwięk zawodzącego wiatru oraz kropel deszczu uderzających o parapet niezwykle ją uspokajał.
A już na pewno wolała to, niźli pluchę, jaka pozostała po nocnej ulewie.
Ciężkie, ołowiane chmury kłębiły się nad jej głową, kiedy, razem z innymi Gryfonami i Puchonami, szła nieprzyjemnie rozmokłą ścieżką. Dróżka biegła między grządkami warzyw i prowadziła prosto do cieplarni, gdzie miała odbyć się pierwsza w tym roku lekcja zielarstwa.
Pomona Sprout, ich nauczycielka, kazała im wyciskać ropę z czyrakobulw. Były to rośliny przypominające wyłażące z ziemi czarne ślimaki, a wyciskanie ich połyskujących bąbli stanowiło dość obrzydliwą czynność. Niemniej, odczuwali dziwną satysfakcję, kiedy z takiego bąbla wytryskała żółtozielona ciecz, mocno pachnąca naftą. Zbierali ją do wskazanych przez panią Sprout butelek i pod koniec lekcji mieli już parę litrów.
— Pani Pomfrey się ucieszy — powiedziała profesor Sprout, korkując ostatnią butelkę. — Ropa czyrakobulwy to wspaniały środek na najbardziej uporczywe postacie trądziku. Powinna powstrzymać uczniów od uciekania się do różnych desperackich sposobów pozbycia się pryszczy.
— Jak ta biedna Eloise Migden — odezwała się cicho Puchonka Hanna Abbott. — Próbowała zaklęć.
Rozella skrzywiła wargę. Również zdarzyło jej się użyć zaklęć w próbie zlikwidowania trądziku. Skończyło się na tym, że pryszcze wówczas przybrały granatową barwę, a sama dziewczyna przez tydzień przypominała napuchniętą jagodę. Niezbyt miłe doświadczenie.
— Głupia dziewczyna — powiedziała pani Sprout, kręcąc głową. — No, ale pani Pomfrey w końcu przyprawiła jej nos z powrotem.
Na tyłach cieplarni ktoś ryknął śmiechem.
Wtenczas poprzez mokre błonia napłynął ku nim dochodzący z zamku głęboki dźwięk dzwonu sygnalizującego koniec lekcji. Wreszcie, pomyślała Rozella, zdejmując rękawice ze smoczej skóry i niedbale wrzucając je do swojej torby.
Od rana nie mogła doczekać się opieki nad magicznymi stworzeniami. Były to zdecydowanie jej ulubione zajęcia.
Tak jak inni Gryfoni, ruszyła łagodnym, trawiastym zboczem ku drewnianej chatce Hagrida, stojącej na skraju Zakazanego Lasu. Rozella z uśmiechem uznała, że niebo było mniej szare niż zaledwie godzinę temu. Promienie słońca rozlały się po błoniach, wpadając między skropioną nocnym deszczem trawę, a wrześniowy wiatr wesoło pomykał nad ich głowami, szumiąc w uszach i rozwiewając włosy.
Rubeus Hagrid czekał na nich przed chatką, trzymając za obrożę swojego brytana Kła. Rozella zacmokała powitalnie do psa, na co ten wydał z siebie wesołe szczeknięcie. Momentalnie jednak wrócił do skomlenia i wyrywania się Hagridowi z wyraźnym pragnieniem bliższego poznania zawartości czegoś, co leżało u stóp jego właściciela. Było to kilkanaście drewnianych klatek. Dochodził z nich dziwny grzechot, przerywany cichymi eksplozjami.
— Dobry, dobry! — powitał ich Hagrid, uśmiechając się szeroko do nowo przybyłych. — Lepij poczekajmy na Ślizgonów, tego by nie odżałowali... Sklątki tylnowybuchowe!
Rozella uśmiechnęła się pod nosem.
Hagrida można było opisać jednym słowem: olbrzymi. Był wielkości dwóch rosłych ludzi i szerokości pięciu, a same jego ręce i stopy przypominały wielkością pokrywki od śmietnika. Jego ciemne oczy błyskały jak żuki, kiedy uśmiechał się dobrodusznie spod długiej, czarnej brody. Wyraźnie nie mógł doczekać się, aż przedstawi im swoje nowe zwierzątka.
![](https://img.wattpad.com/cover/167079914-288-k65629.jpg)
CZYTASZ
Sztorm w butelce: Opowieść Szaradzisty • HP Fanfiction
Fanfiction❝POMOCY, SZYBKO. Krwiożercze bestie na wolności❞. Mentorami Rozelli Dowell była gadająca, przerośnięta fretka oraz babcia chcąca przerobić tego właśnie sierściucha na rękawiczki. Rozella spodziewała się zatem, że nic jej już w życiu nie zaskoczy (na...