20. Trudno jest być sobą

357 7 1
                                    

Wsiedliśmy do samochodu. Zapięłam swoje pasy, co on też zrobił po chwili. Wyglądał na skupionego na tym, co robi, ale też rozbawionego całą sytuacją, co nie było odpowiednie. Ja naprawdę nie czułam się w humorze, czym zdawał się nie przejmować.

– Czemu się śmiejesz? To nie jest zabawne, Vincent – powiedziałam. On wzruszył ramionami i ruszył z miejsca, włączając radio. Przewróciłam oczami, gdy jego uśmiech się powiększył i zauważyłam, że nie zamierzał odpowiadać. Po prostu cieszył się chwilą, nie myśląc o tej całej sytuacji. – Gdzie jedziemy? Mówiłam, że nie mam na nic ochoty.

– Nie wiem. Nie mam żadnego planu, gdzie cię zabrać, ale jeśli chcesz gdzieś jechać, to powiedz. Możesz mnie wykorzystać na każdy sposób – odparł, a ja prychnęłam pod nosem.

– Nie chcę.

– Nie? – spytał jeszcze raz, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy. Westchnął cicho i odkaszlnął, powstrzymując głupi wyraz twarzy. – Cóż, więc pojedziemy na bardzo ładne wzgórze za miastem, położymy się na trawie i będziemy oglądać zachód słońca, pochłaniając jego ostatnie promienie dnia.

– Błagam nie, to żałosne – rzuciłam i wybuchłam śmiechem, a chłopak skrzywił się na moje zachowanie.

– Sama jesteś żałosna. Ja się tak wysilam, żeby ułożyć ładne zdanie, a ty mnie osrałaś – stwierdził. Rzucił mi spojrzenie, a później odwrócił wzrok w stronę drogi. Zawsze bałam się, że nie zdąży, nie zauważy czegoś na drodze i coś się nam stanie. Ale na szczęście zawsze zdążał.

– Ile ci zajęło ułożenie tego zdania?

– Nie wiem, Lachance. Nie patrzę co dwie minuty na zegarek – rzekł, przewracając oczami.

– Po prostu się przyznaj, że nie potrafisz z niego korzystać – zakpiłam.

I cóż, nie sądziłam, że faktycznie przyjedziemy na wskazane miejsce. Myślałam, że Vincent tylko żartuje i tak naprawdę zawiezie mnie do siebie, czy do mnie. Jednak nie miałam zamiaru narzekać, bo widok ze wzgórza na miasto było naprawdę ładne. Co prawda, nie byliśmy tam sami, ale znaleźliśmy wystarczająco miejsca, aby położyć się na trawie niedaleko wysokiego drzewa, które rzucało gdzieś cień. Ciepłe słońce ogrzewało moją twarz, więc mimo cienkiego ubioru, nie było mi zimno. Klimat tego miejsca w małym stopniu sprawił, że przestałam się przejmować tak bardzo Manon, jednak z tyłu głowy ciągle miałam jej smutną i zawiedzioną twarz oraz szkliste oczy. Czy miałam poczucie winy? Nie wiem, może trochę.

– Ładnie tutaj – przyznałam po chwili. Rozejrzałam się dookoła i uśmiechnęłam sama do siebie. – Nigdy tu nie byłam.

– Dlatego przychodzi tutaj dużo osób. I, Boże, gdzie ty się wychowywałaś? – spytał. Wzruszyłam ramionami, nie zwracając na to szczególnej uwagi.

– Nie możemy oglądać zachodu słońca do końca, pamiętaj, że muszę wrócić do domu przed dwudziestą – oznajmiłam. Westchnął, uśmiechając się w moim kierunku irytująco.

– Nie dajesz mi zapomnieć. Przestań się wszystkim zamartwiać, bo tak się nie da żyć – stwierdził. Przetarłam twarz dłońmi. Czasami naprawdę próbowałam się zrelaksować, bo nie miałam powodu do stresu, jednak nie mogłam. Wtedy jeszcze bardziej zaczynałam zdawać sobie sprawę z niektórych rzeczy, które w zasadzie były totalnymi głupotami. Zazdrościłam Vincentowi tego, że ma kontrolę nad swoimi emocjami, a przynajmniej w większości. Bo wiadomo, niektórych uczuć nie da się powstrzymać.

– To nie jest takie proste – odparłam. Przymknęłam powieki, czując przyjemne ciepło na swojej twarzy. Pragnęłam nie zaczynać ciężkiego tematu, bo nie miałam humoru na poważne rozmowy. Zdawałam sobie sprawę, że w naszej sytuacji poszłoby to w złym kierunku i byłoby tylko gorzej.

SerendipityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz